Śląski ZPN

Pożegnanie z bramką

7/06/2024 08:37

Przedostatnia kolejka w III lidze była wyjątkowa dla kibiców w Pawłowicach.


Ich klub Pniówek-74 świętował 50-lecie, więc były odznaczenia i wyróżnienia dla najbardziej zasłużonych działaczy, a na trybunach pojawił się między innymi aktualny mistrz Polski Wojciech Łaski, czyli były piłkarz pawłowickiej drużyny, aktualnie reprezentujący Jagiellonię Białystok. W pierwszej połowie meczu z Lechią Zielona Góra najważniejszą postacią był jednak Bartosz Gocyk, który ogłosił zakończenie kariery.

W siódmym sezonie spędzonym w pawłowickiej drużynie 33-letni bramkarz wybiegł na murawę z opaską kapitana i swoim ulubionym numerem 32 na koszulce. A kiedy na boiskowym zegarze pojawiła się 32. minuta przy aplauzie widowni, dziękującej mu za wszystkie mecze w zielono-czarno-żółtych barwach, Bartosz Gocyk przekazał kapitańskie insygnia Dawidowi Weisowi i ustąpił miejsca między słupkami 21-letniemu Patrykowi Zapale.

- Powiem szczerze, że nie spodziewałem się, że ten mecz wywoła we mnie tyle emocji – powiedział Bartosz Gocyk. – Czułem się jakbym debiutował. Wyszedłem na boisko z nastawieniem, żeby zagrać te swoje ostatnie 32 minuty „na zero” i udało się. Gdy schodziłem z boiska prowadziliśmy 1:0, a cały mecz wygraliśmy 4:2 więc mogłem się cieszyć.

- Skąd się wzięła ta symboliczna 32 i na koszulce, i na zegarze w ostatnim występie w karierze?

- Numer 32 to mój znak rozpoznawczy od najmłodszych lat. Jako dziecko bardzo lubiłem oglądać rozgrywki NBA. Podziwiałem gdy jako 20-latek do Orlando Magic przyszedł Shaquille O'Neal i w swoim debiutanckim sezonie został uznany najlepszym debiutantem roku oraz ustanowił rekord wszech czasów w liczbie wykonanych wsadów do kosza, rozpoczynając swoją wielką karierę. On właśnie grał z numerem 32, był większy od wszystkich i wszyscy się od niego odbijali więc postanowiłem, że to będzie też mój numer. Próbowałem nawet grać w koszykówkę, ale szybko okazało się, że jeżeli mam łapać piłkę to będę to robił na boisku piłkarskim. Podziwiam i oglądam koszykarzy, ale moim sportem numer 1 stał się futbol.

- Od czego zaczęła się pana piłkarska przygoda?

- Tak jak większość chłopaków próbowałem najpierw strzelać gole. W meczach pod blokiem grałem w ataku, ale gdy za namową kolegi zapisałem się do klubu KS 23 Górnik Czerwionka w Leszczynach, a w czasach gimnazjalnych przeszedłem do ROW-u Rybnik to byłem już bramkarzem. W Rybniku liznąłem tego prawdziwego futbolu i jako 19-latek zadebiutowałem w III lidze. Skojarzenia z NBA, że piłkę trzeba trzymać w rękach, wzięły jak widać górę.

- Do którego meczu ze swojej bramkarskiej przygody wraca pan najchętniej?

- Na pewno najwięcej nerwów kosztował mnie ostatni mecz sezonu 2016/17. Broniłem wtedy w Rozwoju Katowice, który walczyło o utrzymanie w II lidze i mieliśmy mecz o być albo nie być z Gryfem w Wejherowie. Musieliśmy wygrać, żeby nie spaść i po golu strzelonym przez Grześka Fonfarę w 4. minucie z rzutu karnego zwyciężyliśmy 1:0, ale nie było łatwo. Byłem wtedy bardzo skoncentrowany i bardzo mi zależało, bo utożsamiałem się z Rozwojem i cała drużyna była zmobilizowana.

- Kiedy obrona rzutów karnych stała się pana specjalizacją?

- Grając w Polonii Łaziska Górne miałem dwa mecze, w których obroniłem po dwa karne, a najdłuższa seria to było pięć meczów z obronionymi karnymi. Starałem się wykorzystać podpowiedź Jarosława Tkocza, znanego z występów w ekstraklasie w GKS-ie Katowice, a w pracy trenerskiej odpowiedzialnego za bramkarzy w reprezentacji Polski. On, jeszcze w rybnickich czasach, zdradził mi na co mam zwracać uwagę przy ustawieniu nogi strzelającego i to się sprawdzało. Mówię sprawdzało, bo teraz wykonawcy „jedenastek” używają coraz bardziej skomplikowanych sztuczek. Skaczą, hamują, prawie, że się zatrzymują i już tamta metoda „na nogę” nie zawsze się sprawdza. A więc to na czym bazowałem jako bramkarz, teraz już z punktu widzenia trenera bramkarzy nie zdaje egzaminu. Staram się więc dla moich podopiecznych w Pniówku wypracować jakąś inną receptę. Może się uda.

- Jak wyglądało pana przejście do roli trenera bramkarzy?

- Półtora roku temu zerwałem więzadła krzyżowe na treningu. Po operacji zadzwonił do mnie wiceprezes do spraw sportowych Pniówka Rafał Wadas, bo cały klub mnie bardzo wspierał i powiedział, że ma na mnie plan. Zapowiedział mi, że mam się rehabilitować i wracać do klubu, bo czekają na mnie obowiązki grającego trenera bramkarzy. Zgodziłem się i choć jeszcze nie mam licencji to staram się przekazywać swoje doświadczenia, a jednocześnie skupiam się na pracy z młodzieżą. Myślę też otworzyć w Leszczynach, bo tam mieszkam, swoją grupę i pracować też z dziećmi w Pawłowicach. To wszystko na razie jest jednak na etapie planów, ale skoro już oficjalnie pożegnałem się z bramką to chciałbym pomagać swoim następcom, pracując z nimi indywidualnie, bo wiem, że na to jest popyt i jest dużo chętnych. Mógłbym więc pomóc i sam się też w tym realizować, bo nie wyobrażam sobie siebie bez boiska.

- Czy czuje się pan spełniony jako zawodnik?

- Gdy wracam pamięcią do tych najważniejszych momentów w mojej piłkarskiej przygodzie to wydaje mi się, że miałem szansę na coś więcej. Na przykład gdy w Rozwoju Katowice byłem w I lidze to dotykałem już tego prawdziwego futbolu, ale powiem szczerze, że nie mam pretensji do losu, czy do siebie. Czuję się spełniony. Szukałem tego słowa, ale ono chyba oddaje mój charakter. Jestem człowiekiem, który lubi gdy to co robię dzieje się na moich zasadach. Tak właśnie było na tym moim ostatnim meczu w Pniówku, bo tak to sobie wymarzyłem i dziękuję zarządowi oraz chłopakom z drużyny, że zrealizowali mój plan. Jestem z nich dumny i bardzo wdzięczny.

- Czym zajmuje się pan poza boiskiem?

- Pracuję na kopalni Pniówek na oddziale wentylacji, a poza tym pomagam żonie w domu i w wychowywaniu syna. Wojtek w lipcu będzie miał 5 lat i jest miłośnikiem… dinozaurów, a jego ulubieńcem jest spinozaur. Ja w swoim dzieciństwie bardziej interesowałem się piłkarzami i zawsze byłem zafascynowany postawą i mentalnością Artura Boruca. Zawsze mi imponowało jak on broni i jak się zachowuje więc mogę powiedzieć, że to był mój idol z dzieciństwa. Później już jednak, obserwując bramkarzy, skupiałem się na szczegółach gry każdego z nich i obserwowałem też rozgrzewkę, ale muszę powiedzieć, że gra na pozycji numer 1 bardzo się przez ostatnie lata zmieniła. Powodem tych zmian była gra Manuela Neuera, który do gry bramkarza, kiedyś specjalisty od parad, efektownych obron i gry ręką, wprowadził grę nogami na najwyższym poziomie. Mam jednak nadzieję, że to nie on będzie bramkarskim bohaterem nadchodzących mistrzostw Europy w Niemczech. Życzę sobie i polskim kibicom, żeby został nim Wojtek Szczęsny.

A my na koniec dodajmy, że Pniówek-74 Pawłowice mający na swoim koncie znakomitą serię 14 spotkań z rzędu bez porażki (6 zwycięstw i 8 remisów) zakończy sezon 2023/24 na 5. miejscu, a w ostatnim spotkaniu rundy wiosennej w piątek o godzinie 17.00 zagra w Gorzowie Wielkopolskim z tamtejszym Stilonem, plasującym się na 8. pozycji.