Śląski ZPN

Mariusz Zimoch odrodził CKS Czeladź i wprowadził klub w drugie stulecie

25/06/2024 10:20

Dla Mariusza Zimocha CKS Czeladź nie jest tylko klubem sportowym. To część życia człowieka, który odrodził czeladzki sport i z dumą wprowadził go w drugie stulecie.


- Jestem rodowitym czeladzianinem – mówi Mariusz Zimoch. - Mój dziadek działał, a tata grał w CKS-ie, więc ja od orlików przez trampkarzy po juniorów też byłem w naszym klubie. Pamiętam te czasy mocnej III ligi, dla mnie zbyt mocnej więc jako senior rekreacyjnie grałem w A-klasowym wtedy Cyklonie Rogoźnik, gdzie trenerem był Jarek Konopka – wychowanek CKS-u, znany też jako zawodnik Zagłębia Sosnowiec i młodzieżowej reprezentacji Polski, a później ceniony trener w naszym regionie. Niestety w 2000 roku nasz klub przestał funkcjonować. Długi i inne problemy sprawiły, że klub zamknięto i trzeba było długich 11 lat, żeby wrócić do korzeni. W końcu jednak rzuciłem pomysł reaktywowania klubu i z osobami, które udało mi się „zarazić” tą ideą poprosiliśmy o pomoc trzech byłych zawodników Rafała Berlińskiego, Pawła Chmiela i Andrzeja Nikodema. Odbudowę chcieliśmy bowiem zacząć od fundamentów, a oni nie tylko pamiętali czasy naszej piłkarskiej świetności w III lidze, ale Rafał i Andrzej z CKS-u przebili aż na poziom ekstraklasy i byli wizytówką sportu w Czeladzi. Wielu dawało nam rok i przepowiadało niepowodzenie, ale jak widać nie robiliśmy tego na pokaz tylko z potrzeby serca. Mamy CKS-owskie DNA i jako ludzie wychowani na tym klubie nawiązujemy do jego pięknej historii, a jednocześnie patrzymy w przyszłość. W tej grupie przyjaciół wychowanych na naszym klubie postawiliśmy na wolontariat i tak działamy do dzisiaj, choć nie ukrywam, że jest coraz ciężej, bo sami sobie – jako ambitni ludzie – coraz wyżej podnosimy poprzeczkę, a to niesie za sobą zwielokrotnienie wysiłku. Na szczęście zapraszani do współpracy partnerzy zostają z nami na długo i niektórzy już są z nami 13 lat. Dzięki nim i wsparciu miasta jesteśmy w tej chwili tu gdzie jesteśmy, ale żeby być wyżej, to potrzebujemy strategicznych sponsorów. Patrząc jednak na nasz fundament, na ludzi, którzy byli z nami na obchodach 100-lecia widzimy, że CKS łączy wiele środowisk i że ten klub jest mocno rozpoznawalny w polskim środowisku sportowym więc liczymy, że będziemy się dalej rozwijać.

Dodajmy, że inicjator odrodzenia klubu nie od razu stanął na czele zarządu.

- Nie pchałem się na stołek ani nie zabiegałem o funkcje – zaznacza Mariusz Zimoch. - Dla mnie najważniejsze było, żeby klub znowu zaczął działać, a ja byłem do pracy jako wiceprezes. Kiedy jednak w 2017 roku Michał Powallo, ze względu na stan zdrowia zrezygnował ze stanowiska, a na wyborach wszyscy dali mi kredyt zaufania, przeszedłem pozycję wyżej. Najważniejsze jest jednak to, że z wąskiej grupy, która reaktywowała klub i z jednej drużyny, która w 2012 roku wystartowała w klasie B, dzisiaj mamy już prawdziwą CKS-owską rodzinę. Co prawda od ludzi działających w klubie ponad pół wieku temu słyszałem, że wtedy było ponad 250 członków wspierających, a my mamy obecnie około 50 członków, z czego połowa ma status „wspierających”, ale za to możemy się pochwalić szkółką, w której trenuje ponad 200 wychowanków od rocznika 2018 do 2010. Szkółka się nam mocno rozbudowała i na tym chcemy budować przyszłość. Mamy 12 grup młodzieżowych, z czego 10 drużyn uczestniczy w rozgrywkach oraz dwie drużyny seniorskie, bo rezerwy grają w klasie A i zajęły 5 miejsce. Mamy też drużynę Jorkyballa, która awansowała do I ligi oraz brydża sportowego na poziomie III ligi. Najważniejsze jest jednak to, że CKS oparty jest na ludziach z Czeladzi. W pierwszym zespole, występującym w klasie okręgowej, 80 procent to czeladzianie albo mieszkańcy najbliższej okolicy, natomiast w rezerwach są sami nasi wychowankowie. Zdajemy sobie sprawę, że ciężko będzie powtórzyć sukcesy z pierwszego stulecia, w którym mieliśmy olimpijczyków i reprezentantów Polski, ale marzymy o tym, żeby w drugim stuleciu też wychować gwiazdy polskiego sportu. Warto marzyć i wierzyć, że w naszej szkółce wychowamy reprezentanta Polski, a kasa klubowa będzie dysponowała takimi środkami, żeby młodzież miała jak najlepsze warunki do rozwoju i szkolenia, ucząc się od bardzo dobrych piłkarzy, także takich których uda się nam ściągnąć do klubu, żeby podnieść jakość zespołu grającego na szczeblu centralnym. Takie jest nasze pragnienie. Myślimy o tym, żeby być takim klubem satelitarnym Zagłębia Sosnowiec, które grając w ekstraklasie mogłoby w naszej III-ligowej drużynie ogrywać kandydatów do swojego zespołu, a w naszej drużynie młodzież mogłaby się uczyć od tych doświadczonych, którzy już powoli schodzą z najwyższego pułapu rozgrywek. Taka wymiana byłaby idealna, bo każdy klub miałby z tego korzyść sportową.

Jak widać Mariusz Zimoch wybiegł już myślami kilka lat naprzód co tylko świadczy o tym, że ma wizję oraz ambicje. Nie zapomina jednak także o tym, że ma życie rodzinne i zawodowe.

- Od 25 lat pracuję na stanowisku kierowniczym w firmie wiertniczej z dużymi tradycjami – wyjaśnia Mariusz Zimoch. - Zawód jest specyficzny, ale mogę powiedzieć, że pokochałem swoją pracę, ale muszę powiedzieć, że żeby zorganizować obchody 100-lecie klubu potrzebowałem wziąć dwa miesiące urlopu. Wcześniej jednak pracowałem tak ciężko i intensywnie, że nikt w firmie nie robił mi przeszkód w tych moich planach, bo wszyscy wiedzą, że jestem prezesem i dostałem zgodę. Łączę więc swoje obowiązki zawodowe i działaczowskie i tu i tu działając na 100 procent, a najbardziej cierpi na tym rodzina. Żona i dzieci są pokrzywdzone. Agnieszka oraz Michał i Paulina rzadko widzą mnie w domu, bo z pracy przyjeżdżam do klubu, a jego prowadzenie to praktycznie kolejna praca choć na wolontariacie. Gdy po moim wyborze na prezesa klubu prezes Podokręgu Sosnowiec Józef Grząba podszedł do mnie i zapytał: „gratulować czy współczuć?” nie wiedziałem co odpowiedzieć. Teraz już wiem – i odpowiedziałbym „raczej współczuć”, bo znam ból bycia prezesem. Przez 365 dni w roku trzeba żyć problemami klubu, a tylko kilkanaście dni tak naprawdę można się cieszyć. Więcej jest stresu, bagażu odpowiedzialności i czasami rozczarowań przeżywanych w samotności niż takich chwil radości, w których można się cieszyć z wieloma ludźmi. Na szczęście w zarządzie i w klubie mamy grupę oddanych ludzi, ale wiem o tym, że oni nie są w stanie zaangażować się na 100 procent. Prezes musi, a członkowie mogą. Ja to rozumiem i doceniam ich za to co robią, bo znam ich od tylu lat więc wiem na ile mogę liczyć. Wiem też, że oni nie tylko swoim czasem, ale także swoimi pieniędzmi wspierają klub. Działamy na wolontariacie, ale jeszcze mamy swoje składki członkowskie i angażujemy swoje środki, żeby klub działał. W zarządzie jest 10 osób, a do moich „prawych rąk”, na których zawsze mogę liczyć należą: wiceprezes do spraw szkółki piłkarskiej Damian Żmuda, czyli mój przyjaciel od czasów dzieciństwa oraz Przemysław Nieżychowski, będący sekretarzem klubu i spisujący się w tej roli na dobrym poziomie, a także Henryk Standio, który ma już ponad 70 lat, a od rana do wieczora spotkać go można w klubie. Pełni funkcję od kierownika pierwszej drużyny po konserwatora obiektu i jest pomocny w każdej sprawie – człowiek orkiestra. I dzięki takim ludziom nasz klub trwa, a pochlebne komentarze jakie towarzyszyły nam podczas obchodów 100-lecie i uśmiechy ludzi, którzy zostali zaproszeni na galę oraz imprezy towarzyszące świadczą o tym, że możemy czuć satysfakcję. Tak jak wspominałem w 2011 roku dawano nam niewielkie szansę na odbudowę CKS-u, a my przeszliśmy przez 90-lecie, 95-lecie i mocno wchodzimy w nowe 100-lecie. Żałuję, że nie wszyscy mogli z nami być na tej gali zamykającej obchody, ale w związku z tym mam pomysł, żeby we wrześniu dla nieobecnych na czerwcowych obchodach zrobić dogrywkę. We wrześniu spotkamy się jeszcze z tymi, którym też chcemy podziękować i których też chcemy nagrodzić, bo o nikim z naszej cekaesowskiej rodziny nie zapominamy wchodząc w nowe 100-lecie.