Śląski ZPN

Cała rodzina oddana piłce

13/09/2024 10:37

Wprawdzie Łukasz Ligendza pochodzi z Kochcic, ale za głosem serca trafił do Sadowa i mocno zapuścił korzenie w tutejszym LKS-ie Pokój.


- 20 lat już tu mieszkam i gram w piłkę – mówi Łukasz Ligendza. - Pierwsze piłkarskie kroki stawiałem w Ciasnej, bo w moich rodzinnych Kochcicach nie było zespołu trampkarzy. A kiedy doszedłem do wieku juniora, a w tej kategorii Mechanik miał już swój zespół, to nie musiałem dojeżdżać tylko mogłem trenować u siebie. Pograłem w juniorach i trochę w seniorach, ale kiedy poznałem Agnieszkę, która została moją żoną to przeprowadziłem się do Sadowa i gram w Pokoju do dzisiaj. 17 września mam 40. urodziny, ale nie myślę o tym, żeby zawiesić buty na kołku. Byłem obrońcą, a teraz jestem bramkarzem, a na tej pozycji doświadczenie jest bardzo ważne. Jestem też wiceprezesem zarządu, w którym córka pełni rolę skarbnikiem. Magda grała w siatkówkę i lubi sport więc chciała spróbować czegoś nowego i mówi, że się jej to podoba. Natomiast żona lubi jeździć na rowerze i choć nie uprawiała sportu, a także nie pełni żadnej oficjalnej funkcji w klubie też mocno angażuje się w działalność i jak ma czas to stara się być na naszych meczach. Mamy też jeszcze syna, który ma 13 lat i gra w Sparcie. Wojtek zaczynał w Pokoju, ale jest w tej chwili trampkarzem, a ponieważ u nas nie ma drużyny w jego kategorii wiekowej więc dojeżdża do Lublińca. Gram na stoperze i mam nadzieję, że za kilka lat zagramy razem w drużynie z Sadowa i dopiero wtedy pomyślę o zakończeniu grania.

Jak widać cała rodzina Ligendzów oddana jest piłce nożnej i Pokojowi Sadów, grając, działając, kibicując.  

- Na pewno lepsze jest granie niż działanie, ale żeby drużyna mogła grać trzeba załatwić wiele spraw formalnych, a chętnych nie widać – dodaje Łukasz Ligendza. - Ludzi do działania jest coraz mniej więc pomagam. Jestem przynajmniej w tej dobrej sytuacji, że nie muszę ani żonie, ani córce tłumaczyć gdzie spędzam wolny czas, bo wiedzą doskonale, że jeżeli nie ma mnie w domu to na pewno jestem na boisku. Po pracy, a jeżdżę jako kierowca lawetą za granicę, więc kursy mam na przykład od poniedziałku do czwartku, resztę tygodnia mogę już poświęcić piłce. W soboty i niedziele z reguły jestem na miejscu więc i na treningi, i na mecze naszej drużyny, która gra w klasie B, jestem gotowy do gry. Marzeniem jest oczywiście awans do klasy A, bo choć kiedyś drużyna Pokoju była w klasie okręgowej, to jednak teraz taki wysoki szczebel wydaje się poza zasięgiem, ale przy okazji jubileuszu marzyć można. A skoro mowa o marzeniach to chciałbym, żeby w naszej drużynie było więcej zawodników z Sadowa. Na meczu często jest tak, że mieszkańców z naszej wioski gra pięciu, a reszta jest przyjezdnych. Są chłopcy, którzy mogliby grać, ale nie chcą, a przecież nikogo na siłę na boisko nie zaciągniemy. Próbujemy różnych sposobów na przyciągnięcie, bo warunki do treningu mamy dobre, sprzętu nie brakuje, a po meczach organizujemy różne spotkania, ale efektów nie widać. Gdy wspominam swoje początki, kiedy trampkokorki były marzeniem, a gdy się rozwaliły to trzeba było zszywać, żeby grać i gdy porównam to z dzisiejszym wyposażeniem każdego chłopca w piłkarskie buty i to po kilka par za kilkaset złotych to widzę jak to się zmieniło. Dzisiaj każdy wychodzi na trening z piłką, a kiedyś była jedna na zajęcia. Nikt też nie narzekał na murawę, choć tamtego koszenie traktorem w żaden sposób nie można porównać z tym co jest dzisiaj. Ale jest tak jak jest i trzeba się umieć znaleźć w tej sytuacji i realizować swoje marzenia, a moim jest po prostu jak najdłuższa gra w piłkę.