- To dla mnie wyjątkowy rok - mówi Julian Rakoczy. - Obchodziłem w nim 80 urodziny, 60-lecie istnienia Podokręgu Bytom, w którym 55 lat temu zaczynałem działalność sędziowską, a przed 50 laty zostałem działaczem i 25 lat jestem członkiem zarządu.
- Czyli można powiedzieć, że Podokręg Bytom zna pan od podszewki?
- Chyba można, choć jako zawodnik zaczynałem w Stali Zabrze. Gdy byłem juniorem to trampkarzem był Henryk Kasperczak. Niestety gdy miałem przechodzić do rozgrywek seniorów lekarze stwierdzili, że nie mogę uprawiać sportu, bo mam wadę serca. Zrezygnowałem więc z biegania po boisku i zostałem... tenisistą stołowym w Czarnych Bytom. Grałem nawet w A-klasie, czyli na wysokim szczeblu, ale tylko 4 lata, bo spotkałem Wacława Kruczkowskiego i wróciłem do piłki jako sędzia.
- Z czego jest pan najbardziej zadowolony?
- Przeszedłem wszystkie szczeble kariery sędziowskiej, aż do 16-letniego przewodniczenia Kolegium Sędziów, a obecnie jestem wiceprezesem do spraw organizacyjnych. Zawsze "celowałem" w funkcję wiceprezesa, bo jestem człowiekiem do roboty. Znam wszystkich prezesów, bo zaczynałem działać jako sędzia gdy na czele Podokręgu Bytom stał Władysław Piątek, a Kolegium Sędziów przewodził Piotr Warzecha. Siedzibę mieliśmy przy ulicy Moniuszki, naprzeciwko Opery Śląskiej, a później z Wackiem Kruczkowskim "przeprowadziliśmy" podokręg do siedziby przy ulicy Mickiewicza, gdzie się do dzisiaj mieścimy. Przywoziliśmy stoły, stołki, piece...
- Który moment był najbardziej niezwykły?
- Jako sędzia muszę sięgnąć pamięcią do tego co 45 lat temu wydarzyło się podczas meczu 1/8 Pucharu Polski w Lublinie, gdzie Lublinianka gościła Legię. Wacuś Kruczkowski prowadził ten mecz, a ja byłem na linii. Przez 120 minut żadnej z tych wojskowych drużyn nie udało się strzelić gola i zaczęły się karne, w których podobno ... nie mogłem doliczyć do pięciu. Chodziło o to, że zapadły już ciemności, w których warszawianie uciekli do szatni, a przepisy mówiły, że wszyscy zawodnicy muszą być na boisku do końca. To co się działo zaraz po meczu jest nie do opisania, bo tylu generałów na metr kwadratowy jak było wtedy w szatni sędziowskiej to nie ma chyba nawet w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego. Jeszcze nie dojechaliśmy do Bytomia, a już byliśmy wzywani do Warszawy i chyba jedyny raz w historii Pucharu Polski mecz został powtórzony. Do tego dodam jeszcze jedną przygodę z Legią, bo gdy grała z Thorezem Wałbrzych Robert Gadocha niezadowolony z mojej decyzji bluznął mi tak, że prowadzący ten mecz Bruno Piotrowicz miał podstawy, żeby go wyrzucić z boiska. Ale Grzegorz Aleksandrowicz, znakomity dziennikarz i sędzia oraz obserwator powiedział nam wtedy, że oprócz przepisów do sędziowania potrzebny jest... nos. Gadocha został więc na boisku, a później brylował w reprezentacji Polski, z którą zdobył mistrzostwo olimpijskie i trzecie miejsce na świecie. Mogę więc powiedzieć, że "moje uszy" też mają w tych sukcesach swoją zasługę.
- A jako działacz z czego jest pan najbardziej dumny?
- Związany byłem i jestem z Polonią Bytom, w której byłem kierownikiem drugiej drużyny, kierownikiem sekcji oraz komisji i wszystkie sukcesy "niebiesko-czerwonych" są mi najbliższe. Natomiast jako działacz Podokręgu Bytom, w którym świętowałem wszystkie jubileusze, najbardziej cieszę się, że najpierw mogłem się rozwijać u boku Wacława Kruczkowskiego, a później ja mogłem pomóc wielu działaczom i sędziom. Na przykład Erwin Trembaczowski, który przy okazji 60-lecia Podokręgu Bytom został uhonorowany najwyższym odznaczeniem, jest moim "wychowankiem". Ale takich wspaniałych ludzi, których spotkałem dzięki piłce jest naprawdę bardzo wielu.
- Jak na pana piłkarską pasję reagowała rodzina?
- Zawsze miałem dla niej czas więc żona Irena nie narzeka, a córka jako rodzinną anegdotę opowiada dlaczego urodziła się w... poniedziałek. Podobno zapowiedziałem żonie, że weekend mam zajęty i faktycznie Małgorzata Marta przyszła na świat, gdy już spełniłem swoje piłkarskie obowiązki. A skoro już jesteśmy przy dzieciach to dodam, że moją pasją są drużyny młodzieżowe. Kocham piłkę nożną uprawianą przez najmłodszych, bo to oni są fundamentem przyszłości. Im więcej dzieci biega za piłką tym lepiej dla naszej ukochanej dyscypliny.
- Doczekał się pan wnuka?
- Mam wnuczkę i chciałem, żeby grała w tenisa, ale wybrała... balet. Już jest w średniej szkole baletowej i ruchu oraz prawdziwego wysiłku w jej życiu nie brakuje. Wybieram się na jej występ, ale przede wszystkim cieszę się gdy mogę z nią i córka także tańczyć na rodzinnych imprezach.
- Czego życzy pan sobie na 2018 rok?
- Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia, a bytomskiemu sportowi, żeby w naszym Podokręgu, którego dzisiaj wizytówką jest trzecioligowa drużyna Gwarka Tarnowskie Góry, wróciły czasy, w których w samym Bytomiu mieliśmy dwie drużyny w ekstraklasie. Obecnie Szombierki i Bytomski Sport, utożsamiany z Polonią, grają w IV lidze i życzę im, żeby w czerwcu spotkały się w barażach o III ligę, o które walczą też piłkarze, również mającego ekstraklasową historię Ruchu Radzionków i im też dobrze życzę.
- Komu wtedy będzie pan kibicował?
- Jestem polonistą, ale na Szombierki, bo mieszkam niedaleko stadionu, też często chodzę, a Ruch prowadzi Kamil Rakoczy, który ma takie samo nazwisko jak ja i choć nie jesteśmy spokrewnieni to należymy przecież do bytomskiej, piłkarskiej rodziny. Będę się więc cieszył z awansu każdej drużyny reprezentującej Podokręg Bytom bez względu na jej nazwę, bo to będzie dowód na to, że zaangażowanie tych ludzi, którzy działają z pełnym poświęceniem, przynosi wymierne efekty sportowe. Wspominam też czasy, w których organizowaliśmy mistrzostwa Polski sędziów i bardzo się dziwię, że Polski Związek Piłki Nożnej zaniechał tego. Życzę więc sędziowskiemu środowisku, żeby do tego wróciło, bo naprawdę warto się integrować i działać razem.