- Mogę powiedzieć, że przynależność klubową wyssałem z mleka matki – mówi Wojciech Czerwiński. - W latach siedemdziesiątych mama była prezesem naszego klubu. Dostała nawet propozycję przejścia do Ruchu Radzionków, gdzie miała być kierownikiem drużyny, ale została w Sadowie i działała w klubie. W dodatku na początku tego wieku na czele klubu stała ciocia i za jej kadencji nasz klub osiągnął największy sukces wchodząc w 2001 roku do okręgówki. Ja zaczynałem tu jako zawodnik, biegając za piłką od najmłodszych lat. Po zajęciach szkolnych i odrobieniu lekcji ze „sznitą” chleba w rękach meldowałem się na boisku przy szkole, gdzie miałem 100 metrów od domu. A później trenowałem już na boisku klubowym, na które miałem 400 metrów. Przeszedłem wszystkie szczeble młodzieżowego wtajemniczenia i doszedłem do zespołu seniorów, jako zawodnik rezerwowy poznając smak okręgówki. Po spadku wszedłem do pierwszego składu oraz zostałem działaczem, następnie członkiem zarządu, zastępcą prezesa, a od początku 2012 roku stoję na czele zarządu.
- Jakim był pan zawodnikiem?
- Niestety nie chodziłem systematycznie na treningi, bo od 2003 roku pracowałem jeżdżąc za granicę i dlatego trenerzy zostawiali mnie raczej na ławce rezerwowych. Gwiazdą zespołu na pewno nie byłem, ale czasem udało mi się jednak pomóc zespołowi na boisku. Pamiętam na przykład mecz w klasie A z Kochanowicami. Strzeliłem w nim zwycięskiego gola i to było bardzo przyjemne uczucie. Największe emocje budziły natomiast mecze z drużyną z sąsiedniej wioski Dragonem Rusinowice, to były „święte wojny”, z których atmosfera zaciętej walki, gdy graliśmy w klasie A, przenosiła się nawet na... dyskoteki. Niestety teraz już nie gram, choć ciągle ciągnie mnie na boisko. W wieku 39 lat kolano daje jednak o sobie mocno znać. Kondycja jest, umiejętności i chęci też są więc gdybym tylko był zdrowy rywalizowałbym z „orłami” kończącymi wieku juniora.
- Którą kadencję stoi pan na czele zarządu?
- Kiedy wygrywałem wybory pierwszy raz to w statucie mieliśmy zapis o dwuletniej kadencji zarządu, ale po trzech kadencjach zmieniliśmy statut i w tym roku zostałem wybrany już na 4 lata. W przyszłym roku czeka nas jubileusz 70-lecia klubu i to jest w tej chwili nasze główne wyzwanie. Datę już mamy ustaloną i mam nadzieję, że 6 lipca 2019 roku będziemy hucznie świętować.
- Jaki cel postawił pan przed obecnym zarządem na ten rok?
- Jeżeli chodzi o cele sportowe to chcemy przede wszystkim utrzymać drużynę orlików, czyli szkolić dzieci z roczników od 2010 do 2007 i juniorów młodszych od 2004 do 2001. To są nasze zespoły młodzieżowe, które mają problemy, bo dzieci słysząc o szkoleniu w Sparcie Lubliniec odchodzą, a uważam, że u nas też są fajni i młodzi trenerzy, którzy dokładają wszelkich starań żeby praca z młodzieżą była u nas jak najlepsza. Natomiast naszym celem organizacyjnym, który realizujemy, jest doprowadzenie prądu. Nasze boisko od budynku klubowego dzieli ulica, ale udało się załatwić przekop pod drogą i mamy już zamontowaną skrzynkę z przyłączem, a do połowy czerwca mamy mieć zrobiony kolejny przekop i doprowadzimy wodę oraz postawimy hydrant. Dla nas to jest bardzo ważne, bo chcemy jeszcze w tym roku postawić przy boisku altanę, żebyśmy mogli urządzać turnieje oraz imprezy plenerowe i sportowo-rekreacyjne.
- Nie tęsknicie za klasą okręgową?
- To był jednosezonowy epizod 16 lat temu. Od tamtego czasu gramy głównie w klasie A, a dwa lata byliśmy nawet w klasie B. Teraz zajmujemy miejsce w środkowej strefie tabeli i robimy wszystko żeby się utrzymać, ale musimy się oglądać za siebie. Każdy mecz jest więc ważny. Najważniejsze jest jednak to, że trzymamy się w swoim gronie. W swoim gronie mamy na przykład Mirka Pietrzaka, wychowanka który ma już 47 lat i od wielu sezonów jest w drużynie. Jeszcze niedawno temu grał i potrafił zrobić dwa kółeczka, wypracować sytuację bramkową, albo strzelić gola, a teraz jest też sekretarzem klubu. Myślę, że to jest taka nasza ikona klubu. Nowym skarbnikiem został 25-letni zawodnik Karol Greupner, a nowym zastępcą grający jako bramkarz 32-letni Łukasz Ligendza, który bardzo dużo mi pomaga i jeszcze wciągnął w działalność klubową swoją żonę. Ponadto w zarządzie jest 21-letni Józef Thomalla, także zawodnik i będący jednocześnie trenerem młodzieży. Myślę, że nikogo nie pominąłem, bo najgorsze co mógłbym zrobić to nie docenić kogoś kto się angażuję. Dlatego podziękuję wszystkim, którzy utożsamiają się z Pokojem i działają w nim na tyle na ile mogą, a najbardziej wdzięczny jestem mamie. Wspiera mnie. Pomaga klubowi, a jako była dyrektorka przedszkola zna niemal wszystkich mieszkańców Sadowa, bo ich wychowywała i to nam też ułatwia działanie.
- Kto odgrywa pierwszoplanową rolę w drużynie?
- Liderem naszej A-klasowej drużyny jest 20-letni Damian Michna. Był nawet na wypożyczeniu w Sparcie Lubliniec, ale wrócił do nas i w ataku jest pierwszoplanową postacią. Był też królem strzelców naszej drużyny. Mamy też w zespole starszyznę, o której już wspominałem i młodą gwardię z 16-letnim Patrykiem Brolem, na razie rezerwowym w pierwszym zespole. Ale każdy zawodnik, który trenuje i gra jest dla nas tak samo ważny, bo razem tworzymy drużynę. I pamiętamy też o byłych zawodnikach, których dzieje chcemy opisać w monografii na 70-lecie oraz wystąpić o odznaczenia dla tych najbardziej zasłużonych. Na szczególne uznanie za piłkarskie umiejętności zasługują Jacek Prandzioch, czy Tomasz Górczyński, który ćwierć wieku temu reaktywował klub, albo Marek Czok, znakomity obrońca, ale myślę, że za rok w monografii znajdą się wszyscy, którzy dla piłki w Sadowie byli wyjątkowymi ludźmi.
- Może się pan poświęcić pracy działacza?
- Sport to jest moja pasja. Pracowałem głównie zagranicą po dziesięciu dniach wyjazdowych przyjeżdżając do domu na cztery dni, które poświęcałem klubowi. Zrezygnowałem jednak z tych kontraktów i próbuję osiąść w Sadowie, zakładając coś swojego i dlatego mogę powiedzieć, że od grudnia jestem na miejscu. Dlatego robimy remont w klubie i robimy co się tylko da kując żelazo póki gorące, a ja jestem na miejscu i mogę tego wszystkiego dopilnować. Uważam, że klasa A to jest nasz pułap, czyli poziom na nasze możliwości kadrowe, organizacyjne i finansowe, bo większość remontów i prac w klubie zrobiliśmy własnym sumptem. Dlatego mówię wszystkim, że mamy cieszyć się tym na co nas stać. Zagrać, usiąść po meczu przy grillu, pożartować, spotkać się w rodzinnym gronie przy piwku. Dlatego przełożyliśmy nasze mecze na niedziele i jest trochę więcej widzów niż wtedy kiedy graliśmy w soboty. Myślę jednak, że na taką wioskę jak nasza mogłoby być jeszcze więcej.