- Trafiłem do klubu jako dziecko – wspomina Grzegorz Radko. – Miałem 10 lat gdy zostałem trampkarzem Zgody Byczyna i z krótką przerwa na grę w Victorii Jaworzno, spędziłem na byczyńskim boisku prawie ćwierć wieku. W 2010 roku, mając 36 lat, rozegrałem ostatni oficjalny mecz. W tym czasie byłem już także prezesem, bo pełniłem tę funkcję od 2002 roku przez 8 lat, po których zostałem doradcą zarządu i w tej roli nadal pomagam klubowi. Cieszę się jednocześnie, że w Śląskim Związku Piłki Nożnej za kadencji Henryka Kuli tyle czasu i uwagi poświęca się szukaniu finansowej pomocy dla klubów. Są sponsorzy dla rozgrywek, zespoły młodzieżowe nie płacą startowego. Dla takich klubów każde 100 złotych, których nie trzeba zapłacić to naprawdę cenna pomoc i uważam, że to dobry kierunek. Tylko stawiając na dzieci i młodzież można zbudować solidne fundamenty piłkarskiej piramidy.
- Jak wysoko doszedł pan w roli piłkarza?
- Przeszedłem wszystkie szczeble regionalne. Grałem od klasy B do okręgówki, a teraz grywam w oldbojach. Zaczynałem jako napastnik, a im więcej miałem… doświadczenia tym bardziej przesuwałem się w kierunku swojej bramki, przez pomoc do obrony i zakończyłem występy jako stoper. Najbardziej z tamtych lat utkwił mi w pamięci mecz gdy graliśmy w Podokręgu Olkusz i walczyliśmy o wejście do klasy A. Jako mistrz jednej grupy klasy B graliśmy baraż o awans z mistrzem drugiej grupy, czyli z drużyną z Jangrodu. Prowadziliśmy, ale ostatecznie przegraliśmy i na awans musieliśmy jeszcze trochę poczekać. W końcu jednak dopięliśmy swego i weszliśmy do klasy A, w której miałem okazję zmierzyć się ze znanym z ekstraklasy Marianem Janoszką, grającym wtedy w Strażaku Mierzęcice. Od 2009 do 2011 roku przez trzy sezony graliśmy jeszcze w okręgówce i to był mój najwyższy pułap rozgrywkowy. Był taki okres, że w meczowym protokole widniałem jako: zawodnik, kapitan, trener i prezes, a niektórzy sędziowie pytali czy to ta sama osoba. Najmilej wspominam jednak oldbojowskie spotkanie, bo w Jaworznie miałem okazję na boisku zmierzyć się z takimi gwiazdami jak Koniarek, Gilewicz, Śrutwa, bo zagraliśmy z Reprezentacją Śląska Oldbojów.
- Czy teraz wystarczy wam rola „ średniaka” klasy A podokręgu Sosnowiec, w której Zgoda zajęła 7 miejsce?
- Kibice są najbardziej zadowoleni kiedy ich drużyna wygrywa i uważam, że dla nich nie jest ważne w jakiej klasie gra zespół. Dlatego podkreślam, że trzeba wygrywać u siebie jak najwięcej spotkań i trzymać się czołówki tabeli. Przeżyłem kilka awansów i wiem z doświadczenia, że taki sukces nie zawsze daje szczęście. Po awansie do klasy A i do okręgówki mieliśmy nadzieję, że sponsorzy przyjdą, że będzie łatwiej, a okazywało się, że stawaliśmy przed wielkim problemem i było ciężko. Dlatego trzeba mierzyć siły i możliwości na zamiary.
- Jak wygląda w Zgodzie praca z młodzieżą?
- Zapleczem naszej seniorskiej drużyny jest zespół trampkarzy oraz dwie grupy naborowe. Każda drużyna ma swojego trenera. Dodatkowo możemy się pochwalić sekcją tenisa stołowego. A jeżeli chodzi o piłkę nożną to opieramy się na swoich zawodnikach. Do takich zaliczam Łukasza Przebindowskiego, mające za sobą występy w III lidze w Szczakowiance i Tomka Smreczaka, który wrócił do treningów po pauzie, ale mamy też zawodników z pobliskich klubów, bo na przykład Tomek Jedynak przyszedł do nas z AKS Niwka. To się wiąże z tym, że niektórzy nasi piłkarze odchodzą szukając lepszych warunków i trzeba uzupełniać skład.
- Z czym wiąże się działalność w klubie sportowym?
- Z perspektywy moich 8 lat prezesowania i następnych 8 lat, w których wspieram klub, mogę powiedzieć, że działanie w takim klubie jak Zgoda to bardzo duża odpowiedzialność. Sprawami klubu żyje się przez całą dobę, bo problemów nie brakuje, a brakuje pieniędzy na utrzymanie obiektu, na inwestycje, na rozwój, a przecież każdy chce się rozwijać. Bycie z boku pozwala mi funkcjonować trochę spokojniej, ale jako człowiek, który odpowiada za sprawy „papierowe”, też mam odpowiedzialne zdanie. Składam wnioski o dotacje i zajmuję się ich rozliczaniem więc nadal jestem w „centrum problemu”, ale za pozostałe sprawy odpowiadają inni. Dzięki temu już trzecią kadencję mogę działać w Podokręgu Sosnowiec, gdzie drugą kadencję jestem przewodniczącym Komisji Rewizyjnej. Zostałem obdarzony przez koleżanki i kolegów zaufaniem i działam.
- Znajduje pan na to czas?
- Z zawodu jestem nauczycielem wuefu oraz organizacji i zarządzenia. Pracuję w zespole szkół w Byczynie, czyli w szkole podstawowej i w gimnazjum na wygaszaniu w związku z reformą. W domu też obowiązków wychowawczych nie brakuje, bo mam dwójkę dzieci. 15-letnia córka interesuje się sportem, gra w tenisa stołowego, biega, jeździ na deskorolkach i na nartach. Natomiast 9-letniego syna zachęciłem do uprawiania piłki nożnej i chodzi na treningi, ale niczego nie robię na siłę, żeby go nie zniechęcić. Cieszę się z tego, że lubi ruch, bo jeździ na nartach i na rowerze. Żona raczej sportem się nie interesuje, ale ją też zachęcam i na nartach zaczęła już jeździć, ale początki były trudne. Gdy jako zawodnik i trener zostałem jeszcze prezesem, rok po ślubie, to musiałem liczyć na wyrozumiałość. Najważniejszy był jednak zapał i dzięki niemu wszystko udało się wtedy pogodzić. A ponieważ jestem człowiekiem aktywnym miło wspominam tamte czasy i teraz też zajęć mi nie brakuje. Oprócz działalności w klubie i podokręgu jestem też w Sądzie Koleżeńskim Śląskiego Związku Piłki Nożnej, a byłem również radym. Nie lubię siedzieć bezczynie.