- Zacząłem jako trampkarz, bo to była najmłodsza drużyna w klubie, do której przyszedłem jako 6-latek – mówi 31-letni prezes jubilata. - Kopałem sobie w domu, a kolega, który już chodził na treningi zachęcił mnie i poszedłem z nim. Tak trafiłem do fajnej grupy, która później spotykała się także w szkole. Złapałem bakcyla i jestem wierny Liswarcie do tej pory. Gdy byłem w gazie pojawiały się propozycje z różnych klubów, ale teraz mam już 31 lat więc moja piłkarska przygoda się kończy więc zmian tym bardziej nie planuję. Tym bardziej, że po Maćku Koźliku jestem najstarszym zawodnikiem drużyny, w której grają już chłopcy z rocznika 2000 Michał Bartocha i Karol Woś, a zmiennikami są urodzeni w 2001 roku Mateusz Pandzioch i 16-letni Sebastian Grzesik. Z tym, że wtedy kiedy ja wchodziłem do zespołu to najstarszy w drużynie Grzegorz Stefanik miał 49 lat. Dlatego o zakończeniu kariery póki co nie myślę. Tym bardziej, że - jak powiedział znajomy - medycyna idzie do przodu więc mogę się starać.
- Jak trafił pan do pierwszego zespołu Liswarty?
- Trener Grzegorz Ledwoń z trampkarzy bardzo szybko wyciągnął mnie do juniorów i musiałem jeździć na specjalne badania do Częstochowy, czy serce wytrzyma obciążenia. "Pompka" była już jednak gotowa więc zacząłem trenować z juniorami, a z nich jako 16-latek trafiłem do seniorów.
- Za panem już 15 lat gry w pierwszym zespole z Lisowa. Który z meczów najbardziej zapadł w pana pamięci?
- Mam nadzieję, że najlepsze mecze jeszcze jest przede mną, a z tych, które już się zakończyły najmilej wspominam spotkanie z 2009 roku w Glinicy, gdzie praktycznie postawiliśmy pieczęć na historycznym awansie do klasy okręgowej. Do końca sezonu było pięć kolejek, a my mieliśmy 4 punkty przewagi nad wiceliderem, z którym po pierwszej połowie przegrywaliśmy 2:4. Po przerwie wyciągnęliśmy jednak wynik na 5:4 i pamiętam, że strzeliłem dwa ostatnie gole. Wyrównałem, wykorzystując karnego, a w doliczonym czasie gry zapewniłem nam zwycięstwo. Dzięki niemu drużyna w składzie: Łukasz Kowalski – Jakub Koźlik, Grzegorz Stefanik, Andrzej Kachel, Artur Zakaszewski – Piotr Pyka, Sebastian Banasik, Marcin Pyka, Dariusz Maksajda – Piotr Obrzud, Mateusz Bujak oraz zmiennicy Artur Makles, Damian Moj, Marcin Chwał i Maciej Koźlik po kolejnym zwycięstwie już mogła razem z trenerem Krzysztofem Kaczmarczykiem i kibicami świętować awans. Ostatecznie mistrzostwo zdobyliśmy z 10-punktową przewagą. W okręgówce też było dużo fajnych spotkań. Na przykład cztery lata temu w Kościelcu, na bardzo ciężkim terenie, na którym nam grało się bardo dobrze, wygraliśmy wiosną 2014 roku 2:1, dając z siebie tyle, że gdy zeszliśmy do szatni to nie mieliśmy sił, żeby się cieszyć.
- Jak został pan działaczem?
- Jako zawodnicy przychodziliśmy na zebrania wyborcze, bo byliśmy zainteresowani tym co się dzieje w naszym klubie, w którym nie tylko graliśmy, ale także pracowaliśmy. Ja lubiłem i nadal lubię zajmować się murawą. Doglądam jak ktoś kosi, czy nawet sam koszę i przygotowuję boisko. Zwoływaliśmy ludzi, którzy mogą coś zrobić albo pomóc, bo Lisów to mała miejscowość. Sami też się angażowaliśmy i dlatego 6 lat temu wszedłem do zarządu. Najpierw zostałem wiceprezesem, którym byłem dwie kadencje, a teraz od półtora roku stoję na czele zarządu, w którym są: Grzegorz Stefanik, Dawid Purzyński, Sebastian Wójcik, Marian Gołąbek, Artur Zakaszewski i Krzysiek Malcher. Każdy ma swoją rolę.
- Jak tę decyzję przyjęła rodzina?
- Decyzję przedyskutowałem z żoną, która jak to kobieta, na moją piłkarską pasję reaguje różnie, ale podjąłem się tego wyzwania organizacyjnego. A Kasia, z którą cieszymy się z dwójki dzieci, czyli 2,5-rocznego syna Roberta i dwumiesięcznej córeczki Eli, zgodziła się mówiąc, żebym spróbował kolejnego życiowego wyzwania. Traktuję to w tych właśnie kategoriach i razem z ludźmi, z którymi dobrze się mi współpracuje, chcę coś zrobić. Pracuję w lublinieckiej firmie Mirpol, produkującej odzież roboczą i po 8 godzinach pracy od poniedziałku do piątku, mam ten komfort, że mogę resztę czasu dzielić między rodzinę i klub.
- Jaki postawiliście sobie cel?
- Celem jest rozwój grup młodzieżowych. To nasze najważniejsze zadanie, żeby tych adeptów piłki nożnej było w klubie jak najwięcej. Na razie mamy drużyny młodzików i juniorów młodszych, które są zapleczem seniorów. Natomiast zadaniem pierwszej drużyny jest walka o awans do klasy okręgowej. W czerwcu byliśmy blisko, ale przegraliśmy 2:3 baraż z Wartą Kamieńskie Młyny. Ten sezon zaczęliśmy jednak słabo, bo od porażki i remisu, ale chcemy walczyć o najwyższe cele.
- Jak układa się wam współpraca z władzami samorządowymi?
- Od momentu, w którym urząd wójta przejęła Pani Iwona Burek, współpraca układa się bardzo dobrze. Ona widzi, że my się staramy i pomaga nam. Przykładem jej wsparcia jest także oddany na jubileusz 50-lecie Liswarty budynek klubowy. Mamy plan długofalowy i realizujemy go na ile potrafimy.
Zdjęcia z uroczystości można oglądać TUTAJ.
- Z okazji 50-lecia klubu w sobotę o 15.00 macie w planie mecz z Górnikiem Zabrze i to będzie gwóźdź programu obchodów jubileuszu 50-lecia, a kto jest piłkarską wizytówką jubilata?
- Na dwa sezony, gdy graliśmy w okręgówce, przyszedł do nas Damian Kosiński, znany z gry w II-ligowej Jarocie Jarocin, a teraz występujący w Sparcie Lubliniec. To był na pewno najlepszy zawodnik, z jakim miałem okazję grać. Natomiast piłkarską wizytówką Lisowa jest na pewno Grzegorz Stafnik - znany, lubiany, oddany klubowi, któremu oddał kawał serca. Ale żaden z wychowanków jeszcze się piłkarsko nie wybił. Może wśród tych młodych, którzy teraz trenują w naszym klubie wyrośnie zawodnik, który wypłynie z Liswarty na głębokie piłkarskie wody.