- Urodziłem się 4 maja 1960 roku - mówi Piotr Swoboda. - Czwarty, piąty, sześćdziesiąty - to brzmi melodyjnie, ale od najmłodszych lat bardziej niż do śpiewania ciągnęło mnie do grania... w piłkę. Trafiłem do Odry Wodzisław jako 8-latek, bo gdy byłem w drugiej klasie szkoły podstawowej Jacek Dembowy, mój pierwszy trener, zrobił nabór podczas turniejów podwórkowo-szkolnych.
- Jak potoczyła się pana piłkarska przygoda?
- Zakończyłem boiskowe występy w wieku juniora, bo problemy z kolanem spowodowały, że w wieku 19 lat musiałem mieć wycinaną łąkotkę. Wtedy była to bardzo poważna operacja, która zakończyła moją przygodę z piłką, a właściwie spowodowała, że zostałem działaczem. Wynikało to z tego, że ojciec na emeryturze pracował jako gospodarz boiska na Wilchwach i zajmował się też główną płytą wodzisławskiego stadionu na Bogumińskiej. Ponadto szwagier Piotr Sowisz był piłkarzem Odry, w której rozegrał ponad 100 spotkań w ekstraklasie. Piłka była więc zawsze na pierwszym miejscu podczas rodzinnych spotkań.
- Kiedy zaczął pan oficjalnie działać?
- Jako działacz oficjalnie wystartowałem w 1987 roku w GKS Krupiński Suszec. W 1984 roku przyjąłem się bowiem do pracy w KWK Krupiński i 3 lata później zostałem kierownikiem drużyny piłkarskiej działającej przy kopalni. Następnie zajmowałem się w naszym klubie wyścigami kolarskimi. Ta sekcja w latach 80 i 90-tych była w Krupińskim bardzo mocna i organizowała sporo wyścigów. Byłem wtedy szefem technicznym ich zabezpieczenia. Moją najwyższą funkcją w Krupińskim, zresztą pełnioną do dzisiaj, jest funkcja wiceprezesa do spraw gospodarczych, bo to jest moja działka w klubie.
- Od kiedy działa pan w Podokręgu Tychy i Śląskim ZPN?
- W Podokręgu Tychy zacząłem działać w 2000 roku, czyli wtedy kiedy jego prezesem został Henryk Kula. W pierwszej kadencji byłem członkiem zarządu, a w 2004 roku zostałem wybrany wiceprezesem, żeby po wyborze Henryka Kuli na prezesa Śląskiego Związku Piłki Nożnej zająć zwolnione przez niego miejsce w podokręgu. Natomiast w Śląskim Związku Piłki Nożnej dwie poprzednie kadencje byłem członkiem Sądu Koleżeńskiego, a w 2016 roku wszedłem do zarządu.
- Do jakich piłkarskich i działaczowskich chwil najchętniej wraca pan pamięcią?
- Najbardziej pamiętny mecz z czasów zawodniczych rozegrałem z LKS Łąka. Miałem wtedy 15 lat, bo chodziłem do 8 klasy szkoły podstawowej. Przegraliśmy 1:3, a najbardziej utkwiło mi w pamięci to, że choć padał bardzo mocny deszcz to trener nie pozwolił nam grać w "sztolach", czyli prawdziwych butach piłkarskich z wysokimi korkami. Kazał nam założyć trampkokorki. Ślizgaliśmy się więc i ten błąd taktyczny wspominam do dzisiaj. Natomiast jako działacz dwa razy z Krupińskim świętowałem awans do IV ligi, a najbardziej zapamiętałem mecz rozegrany z Polonią Warszawa na zimowym obozie w Wiśle, gdzie jako drużyna grająca drugi sezon w IV lidze przygotowywaliśmy się do rundy wiosennej. Zremisowaliśmy wtedy z rywalem z ekstraklasy.
- Ile czasu poświęca pan sportowej działalności?
- Około 90 procent tak zwanego "wolnego" czasu, bo 6-7 godzin dziennie jestem na sportowym posterunku. Przede wszystkim myślę o klubie, bo w nim wszystko powiązane jest z działalnością gospodarczą, a przy okazji przez klub przewijają się wtedy i zawodnicy, i trenerzy, i działacze. W 2018 roku zorganizowaliśmy szkółkę piłkarską i mamy już siedem grup młodzieżowych, których trenerzy cyklicznie spotykają się ze mną i z rodzicami. Chcę żeby to wszystko co robimy miało transparentny charakter. Organizujemy corocznie spotkanie mikołajkowe, w które coraz bardziej angażują się rodzice. Odpłatność jest nieduża, ale rodzice na zasadzie komitetu rodzicielskiego dysponują tymi składkowymi środkami, mając subkonto. Ta forma zdaje egzamin o czym świadczy coraz większa liczba zawodników i działających rodziców.
- Jak rodzina reaguje na taki podział wolnego czasu?
- Rodzina jest tak przyzwyczajona, że nie wyobraża sobie chyba mojego dnia bez sportowych obowiązków. Żona Barbara nie miała nic wspólnego ze sportem i dzięki temu możemy powiedzieć, że statystycznie zainteresowanie sportem w naszym małżeństwie na jedną osobę jest w normie (śmiech). Córki Ania i Ewa ze sportowych zainteresowań wybrały jazdę na nartach i razem ze swoimi rodzinami rekreacyjnie oddają się białemu szaleństwu. Ale mam nadzieję, że wnuki pójdą piłkarskim szlakiem. Pawła i Janka wciągam w futbolowy wir. Paweł od 5 roku życia chodzi na treningi, a rok młodszy Janek też wśród zabawek na podwórku ma piłki i bramki więc chyba nie ma innego wyjścia. Tylko wnuczka Kasia ma "szansę" iść inną drogą.
- Jakie stawia pan przed sobą sportowe zadania?
- Moim marzeniem jest rozszerzenie działalności sportowej szkółki w Krupińskim, a w Podokręgu Tychy, chciałbym, żeby te kluby, które zawiesiły działalność, reaktywowały się i zaczynając od pracy z młodzieżą, w takich miejscowościach jak Radostowice, Mizerów czy Piasek, w tych małych ojczyznach znowu zbudowały klubowe struktury. Sama młodzież chcąca grać w piłkę nie wystarczy. Potrzebni są jeszcze działacze, czyli dorośli społecznicy, którzy się zaangażują i tak jak ja oraz wielu mnie podobnych, pociągną ten wózek dla dobra wspólnego.