- Jak się zaczęła pana piłkarska przygoda?
- Na poważnie treningi piłkarskie zacząłem dopiero w Gwarku Zabrze, do którego trafiłem, mając 15 lat – mówi Jarosław Bryś. - Wcześniej swoją pasją do sportu zaraził mnie nauczyciel Stanisław Jędrek w podczęstochowskiej miejscowości Lipie. Po śmierci ojca, który zginął gdy miałem dwa lata, mama przeprowadziła się do swojej rodzinnej miejscowości Zbrojewsko, a Lipie to była najbliższa miejscowość ze szkołą podstawową i boiskiem. Startowaliśmy w czwórbojach lekkoatletycznych, graliśmy w tenisa stołowego, w siatkówkę, a szczególnie w piłkę nożną, która dla mnie była najciekawsza i dlatego po ukończeniu podstawówki postanowiłem iść do technikum, gdzie naukę mogłem łączyć z piłkarskimi treningami prowadzonymi przez Jana Żurka i Jana Kowalskiego.
- Szybko przyszły sukcesy?
- Nasza drużyna, w której grali między innymi: Krzysiu Sadzawicki, Tomek Jaworek, Tomek Nowok, Grzesiu Bartoń, Mariusz Wójcik i Remik Golda jako pierwsza wywalczyła dla Gwarka mistrzostwo Międzywojewódzkiej Ligi Juniorów, bo tak się wtedy nazywała liga dla drużyn z województw bielskiego, częstochowskiego, katowickiego i opolskiego. Pokonaliśmy Ruch Chorzów i zdobyliśmy w ten sposób prawo gry o mistrzostwo Polski. Ostatecznie – delikatnie mówiąc, nie mając szczęścia do sędziów – zajęliśmy czwarte miejsce w kraju. Przegraliśmy walkę o brąz z Wisłą Kraków. Na wyjeździe spisałem się dobrze, ale po rewanżu byłem podwójnie niezadowolony, bo nie dość, że medal uciekł nam sprzed nosa, to jeszcze zagrałem słabo i działacze Piasta Gliwice, którzy mnie obserwowali, nie zdecydowali się na transfer. Zostały mi wtedy do wyboru III-ligowe propozycje – jedna z Górnika Czerwionka z trenerem Marianem Wasilewskim i druga ze Sparty Zabrze, gdzie trenerem był Andrzej Płatek. Wybrałem tę drugą, żeby spokojnie dokończyć szkołę, a po dwóch latach gry w Mikulczycach, nastąpił transfer do Szombierek. Byłem w nich sześć lat, z półroczną przerwą na występy w Concordii Knurów, gdzie grałem z Jurkiem Dudkiem, Marcinem Broszem, Darkiem Dudkiem. I w Bytomiu praktycznie zakończyłem swoją piłkarską przygodę, którą gdy miałem 28 lat przerwała kontuzja ścięgna Achillesa.
- Czy w Szombierkach miał pan najlepszy piłkarski okres?
- Zdecydowanie tak. W Szombierkach, w których grałem między innymi z Zenkiem Lisskiem czy Bogusiem Cyganem, Andrzejem Orzeszkiem, Edziem Ambrosiewiczem czy Sławkiem Świstkiem, najmilej wspominam okres... najtrudniejszy. Graliśmy na zapleczu ekstraklasy łącząc treningi z normalną pracą zawodową, a mimo to wywalczyliśmy awans. Sezon 1992/1993 był ostatnim jak na razie sezonem tego klubu w ekstraklasie, w której zaliczyłem 8 występów. Pamiętam ładnego gola strzelonego w II lidze Odrze Wodzisław, ale bramek za dużo nie zdobywałem. Grałem na boku pomocy i głównie pracowałem na trafienia Bogusia Cygana, który był niesamowicie skuteczny. Co prawda nasz snajper na treningach strzeleckich, nawet gdy się zakładał z kolegami o „pięć złotych”, to rzadko wygrywał, ale na meczach był nie do zatrzymania. Nawet kiedyś, na jednym z obozów, gdy odmroził sobie palce w nodze, wziął od Edka Ambrosiewicza buty o pięć numerów za duże, a i tak w wygranej 3:2 grze treningowej strzelił 3 gole.
- Gdzie rozpoczął pan trenerski szlak?
- W moim pierwszym seniorskim klubie czyli w Sparcie. Prezes Andrzej Cieślik zaufał debiutującemu 28-latkowi, a później prowadziłem jeszcze Orła Babienica-Psary, Gwarka Tarnowskie Góry i Gwarka Ornontowice, a jednocześnie zajmowałem się sprawami organizacyjnymi. Jako koordynator w Sparcie od 2008 roku zacząłem realizować się jako działacz i w tym klubie zostałem wiceprezesem klubu, a od 2012 roku jestem prezesem Podokręgu Zabrze. Pełnię tę funkcję drugą kadencję i drugą kadencję jestem także w zarządzie Śląskiego Związku Piłki Nożnej, ale teraz w roli wiceprezesa. Dostałem taką propozycję rok temu od prezesa Henryka Kuli i to dla mnie duży zaszczyt, że mogę pracować dla klubów z całego województwa. Staram się, tak jak wszyscy członkowie zarządu, żeby nasze działania były dobrze odbierane i żebyśmy poprawiali wizerunek śląskiej piłki, szkolenie oraz systemy rozgrywek dla klubów amatorskich, dla których działamy.
- Gdzie rozpoczął pan trenerski szlak?
- W moim pierwszym seniorskim klubie czyli w Sparcie. Prezes Andrzej Cieślik zaufał debiutującemu 28-latkowi, a później prowadziłem jeszcze Orła Babienica-Psary, Gwarka Tarnowskie Góry i Gwarka Ornontowice, a jednocześnie zajmowałem się sprawami organizacyjnymi. Jako koordynator w Sparcie od 2008 roku zacząłem realizować się jako działacz i w tym klubie zostałem wiceprezesem klubu, a od 2012 roku jestem prezesem Podokręgu Zabrze. Pełnię tę funkcję drugą kadencję i drugą kadencję jestem także w zarządzie Śląskiego Związku Piłki Nożnej, ale teraz w roli wiceprezesa. Dostałem taką propozycję rok temu od prezesa Henryka Kuli i to dla mnie duży zaszczyt, że mogę pracować dla klubów z całego województwa. Staram się, tak jak wszyscy członkowie zarządu, żeby nasze działania były dobrze odbierane i żebyśmy poprawiali wizerunek śląskiej piłki, szkolenie oraz systemy rozgrywek dla klubów amatorskich, dla których działamy.
- Jakie są pana marzenia?
- Marzenie to przede wszystkim zdrowie dla rodziny, a piłkarski cel to mistrzostwo Polski dla klubu ze Śląska. Mam to szczęście, że moja żona Renata akceptuje te wszystkie moje działalności i jestem jej za to wdzięczny, bo mogę się oddać swoim obowiązkom. Staram się nie zapominać o rodzinie, choć czasu, szczególnie w takich momentach jak teraz jest zdecydowanie za mało. Cieszę się także, że w MOSiR-ze Zabrze, gdzie pracuję na stanowisku zastępcy dyrektora do spraw strategii i rozwoju sportu, prezes zarządu Beata Łokas-Styrylska dała mi tę szansę, a pani prezydent Małgorzata Mańka-Szulik także daje mi możliwość moją pracą przyczynienia się do tego, żeby Arena Zabrze stała się obiektem rozpoznawalnym również poza granicami Polski.