Na 22 występy Ernesta Wilimowskiego w polskiej reprezentacji przypada 21 jego bramek. Był pierwszym piłkarzem w historii, który strzelił cztery bramki podczas meczu na mistrzostwach świata. Zdobył 10 goli w jednym tylko meczu ligowym (21 maja 1939 roku, kiedy Ruchu zdeklasował Union-Touring Łódź).
Urodzony w Katowicach (a ściślej niemieckim jeszcze mieście Kattowitz) w 1916 rodzinie w rodzinie śląskiej. Wychowywany przez matkę (ojciec zginął na froncie I wojny światowej), mówił najpierw po niemiecku, ale doskonale władał gwarą śląską, a potem został uczniem polskiego gimnazjum.
Zadebiutował (w 1927 roku) w barwach niemieckiego klubu FC Kattowitz, jednak już w 1933 roku porzucił (niektórzy - w tym Georg Joschke ówczesny prezes FC Kattowitz, a po 1939 roku Kreisleiter NSDAP - uważają, że zdradził) drużynę i przeszedł do arcypolskiego Ruchu Wielkie Hajduki. Z tym klubem zdobył cztery tytuły mistrza Polski, dwukrotnie został królem strzelców - dla Ruchu strzelił 112 bramek w 86 meczach. Już pierwszy sezon (gdy został wicekrólem strzelców) dał mu przepustkę do gry w reprezentacji kraju. Bardzo szybko stał się jej największym obdarzoną blaskiem gwiazdą. Świat usłyszał o nim 5 czerwca 1938 roku, gdy podczas pamiętnego meczu 1/8 finału świata z Brazylią strzelił wtedy 4 bramki (rekord ten zostanie pobity dopiero w 1994 r. przez Olega Salenkę). W tym czasie (1934-1939) grał również w reprezentacji Śląska (w 6 meczach, strzelił 7 bramek). Ostatni mecz polskiej kadry z Wilimowskim w składzie miał miejsce 27 sierpnia 1939 roku w Warszawie. Polska wygrała wtedy z Węgrami 4:2, a Wilimowski zdobył trzy bramki.
Fantastyczna kariera tego niezwykle lubianego, zawsze uśmiechniętego rudego chłopaka o sześciu palcach u nogi nie była łatwa. Na przykład w 1936 roku został wyrzucony z kadry olimpijskiej (pretekstem był rzekomy alkoholizm). Gdy w meczu Polska – Niemcy (1938 roku) zagrał słabiej, musiał się tłumaczyć z zarzutów, że zrobił to specjalnie, bo... jest Niemcem. Zarzekał się wtedy, że jest Polakiem i do upadłego będzie grał dla biało-czerwonych.
Potem przyszedł dramat II wojny światowej. Wspomniany już Georg Joschke, nie mogący zapomnieć mu „zdrady” FC Kattowitz, wymógł na Wilimowskim podpisanie Volkslisty (co na Śląsku zasadniczo nie było kwestią wyboru, przypomnieć też należy, iż także biskupi diecezji katowickiej apelowali o podpisywanie list, dla obrony siebie i swoich rodzin). W 1940 roku Wilimowski wyjechał do Rzeszy. Grał między innymi w TSV Monachium. Sepp Herberger, niemiecki selekcjoner, wiosną 1941 roku powołał Wilimowskiego do kadry, w której zagrał osiem razy i zdobył 13 bramek. Nie są znane okoliczności tej decyzji Wilimowskiego. Na pewno kadra chroniła go początkowo przed wcieleniem do Wermachtu (co zmieniło się po klęsce Niemiec pod Stalingradem, ale dzięki miłośnikom futbolu w kadrze oficerskiej nie wysłano go jednak na front). Niektórzy sugerują, że była to też kwestia szantażu – rodzina Wilimowskiego wciąż przebywała na terenach okupowanej Polski, a jego matka trafiła nawet do niemieckiego obozu koncentracyjnego Rosengarten (Mysłowice), filii KL Auschwitz.
Po wojnie Wilimowski nie wrócił do Polski. W piłkę grał do 1959 roku.
Choć strzelał wiele bramek i odnosił sukcesy, to dla wielu niemieckich kibiców pozostał „polaczkiem” niegodnym noszenia ich barw. W PRL próbowano w ogóle wymazać jego nazwisko. Nazywany publicznie zdrajcą, nie tylko nie mógł wrócić, nie pozwolono mu nawet na kontakt z reprezentacją w czasie tak bardzo udanych dla niej mistrzostw świata 1974 roku.
Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero w latach 90. Kontrowersje jednak nie ustawały. Gdy w 1995 roku został zaproszony na obchody 75-lecia Ruchu Chorzów, przez część środowiska (m.in. Bohdana Tomaszewskiego) został znowu (któryż to już raz?) publicznie nazwany zdrajcą. Nie zdecydował się na przyjazd. Zmarł 30 sierpnia 1997 roku. O tym że wciąż pozostawał odrzucony, świadczy i to, że na pogrzebie nie było delegacji PZPN.
Autor: Jacek Kurek