- Nic w tym dziwnego, bo w wieku 11 lat przeprowadziłem się z rodziną do Katowic, gdzie praktycznie z dnia na dzień, moje krynickie podwórkowe kopanie przerodziło się w prawdziwe treningi - mówi Krzysztof Kmietowicz. - Zacząłem w HKS Szopienice, a w wieku 12 lat razem z Grześkiem Oberajem i Mirkiem Sznacunerem zostaliśmy przeniesieni do GKS Katowice, w którym przeszedłem całą drogę młodzieżową i trafiłem do seniorów. Mam na swoim koncie 4 występy w ekstraklasie, a najbardziej pamiętny dla mnie był pucharowy wyjazdowy z Górnikiem Zabrze. Zagrałem od początku do końca i gdy dwa tygodnie później już w Katowicach zaliczyłem debiut w ekstraklasie przeciwko Górnikowi, wchodząc w niesamowitym tumulcie na końcówkę żeby pomóc drużynie utrzymać prowadzenie 1:0, zanosiło się na coś więcej niż 4 epizody. Niestety problemy ze zdrowiem sprawiły, że dość szybko skończyłem swoją piłkarską przygodę. Próbowałem jeszcze grać w III-ligowych drużynach Piasta Gliwice, który awansował do II ligi, ale ja złamałem kość jarzmową i trudno było wrócić do gry. Byłem także w III-ligowym Ruchu Radzionków, a zakończyłem w IV-ligowej Polonii Łaziska Górne w wieku 28 lat żegnając się z boiskiem. Pozostały jednak bardzo fajne wspomnienia, a gra z takimi zawodnikami jak Marek Świerczewski, który był stoperem GKS Katowice i reprezentacji Polski czy z Mirkiem Widuchem to była ogromna przyjemność. A Mirek Sznaucner, z którym razem startowaliśmy, zrobił międzynarodową karierę i doszedł do reprezentacji Polski. Miło wspominam też Grzegorza Bonka i wicemistrza olimpijskiego Darka Kosełę, z którymi grałem w Ruchu Radzionków. Zresztą wiele tych piłkarskich znajomości funkcjonuje do dzisiaj.
- Jak się przechodzi na życie bez piłki?
- Nie miałem wyjścia więc musiałem sobie jakoś w życiu zacząć radzić poza boiskiem i zająłem się gastronomią. Teraz prowadzę własną restaurację "Va bene" w Tarnowskich Górach, próbując jej nadać sportowy charakter, ale nadal jestem aktywny piłkarsko. Mieszkam w Piekarach Śląskich, a gram amatorsko przynajmniej dwa razy w tygodniu wybiegając na Orlika, spotykam się też z kolegami w Reprezentacji Śląska Oldbojów, do której trafiłem 3 lata temu i cieszę się gdy koledzy z boiska odwiedzają mają restaurację. Utrzymuję też kontakt z GKS Katowice, z którym wspólnie organizowaliśmy kilka akcji.
- Który z meczów w Reprezentacji Śląska Oldbojów wspomina pan najmilej?
- W jednym udało mi się strzelić cztery gole, ale najbardziej prestiżowy był mecz na otwarcie Stadionu Śląskiego. W spotkaniu w ramach "Lekcji historii" w obecności kilkunastu tysięcy widzów strzeliłem gola, za którego zostałem wygwizdany, bo odtwarzaliśmy spotkanie Polska - ZSRR z 1957 roku i ja grałem w radzieckich barwach. Koszulkę z numerem 7 z tego meczu zostawiłem sobie na pamiątkę.
- Ma pan następcę?
- Mam syna. Michał ma 7 lat i już gra w Akademii Olimpii Piekary, ale czy będzie piłkarzem jeszcze nie wiem. Na razie szuka swojego miejsca. Jest sprawny. Basen, narty, boisko. Chciał więc go zapisałem na piłkę i gdy zobaczę, że go to wciąga pomyślimy o czymś więcej. Na razie jest to jednak tylko zabawa. Mam też córkę. 4-letnia Milena jest bardzo przebojowa i wszędzie jej pełno więc też będzie aktywna ruchowo, ale co sobie wybierze jeszcze z żoną nie wiemy. Ania, którą poznałem, pół roku po zakończeniu piłkarskiej przygody nie wie co to są zgrupowania, mecze wyjazdowe i te wszystkie inne zajęcia, przez które rzadko się jest w domu. Jesteśmy razem, wspólnie prowadzimy lokal i dlatego możemy się cieszyć rodzinnym szczęściem.