Piłkarze

Mariusz Malec

30/10/2017 21:17

W czterech pierwszych meczach sezonu, w których Podbeskidzie zdobyło tylko 1 punkt, Mariusz Malec był rezerwowym. Od kiedy jednak trener Adam Nocoń postawił na 22-letniego wychowanka Ruchu Chorzów bielszczanie w 11 meczach zdobyli 19 punktów za 5 zwycięstw i 4 remisy, a mierzący 189 centymetrów stoper zyskał miano filara defensywy zespołu górali.


- Czy z występu w ostatnim meczu z Zagłębiem Sosnowiec, zakończonym bezbramkowym remisem, jest pan zadowolony?

- Z gry w defensywie tak. To był nasz piąty w tym sezonie mecz bez straty gola. Ale pierwszy raz nasza gra na zero z tyłu nie przyniosła nam zwycięstwa. Tego mi żal, bo uciekły nam kolejne punkty. Jesteśmy co prawda w górnej połówce tabeli i patrzymy na czołówkę, ale musimy też pamiętać, że nad strefą spadkową mamy tylko 3 oczka przewagi.

- Analizowaliście spotkanie z Zagłębiem?

- Tak i trener Adam Nocoń szczególną uwagę zwrócił na mój... 50-metrowy sprint. Po naszym rzucie rożnym rywale wyprowadzili kontrę, a ja ruszając z ich pola karnego dogoniłem akcję i przerwałem ją na naszej połowie. Sam byłem zaskoczony gdy się... zobaczyłem na ekranie, a koledzy od razu zaczęli żartować, że skoro Usain Bolt zakończył karierę to mogę być jego następcą.

- Myślał pan kiedyś o tym, żeby uprawiać inna dyscyplinę sportu niż piłka nożna?

- Nie. Od zawsze chciałem być piłkarzem. Starszy o 7 lat brat Dawid Szczypior trenował w Ruchu więc ja też chciałem iść jego śladem. Mieszkaliśmy w Chorzowie obok stadionu więc nie musiałem daleko szukać. Już gdy byłem przedszkolakiem tata zaprowadził mnie na pierwsze zajęcia, a w czwartej klasie szkoły podstawowej trafiłem do piłkarskiej Szkoły Podstawowej im. Gerarda Cieślika. Siedziałem w ławce razem z Maćkiem Urbańczykiem, a Michał Helik też był razem z nami.

- Kiedy wasze drogi się rozeszły?

- Gdy skończyliśmy wiek juniora. Oni trafili do pierwszej drużyny Ruchu, a ja mając do wyboru grę w rezerwach, albo przejście do Polonii Bytom wybrałem ofertę trenera Jacka Trzeciaka. Myślę, że to był dobry wybór, bo jako 19-latek zagrałem 36 spotkań w III lidze, w której w sezonie 2014/2015 wywalczyliśmy awans, wygrywając walkę o mistrzostwo z Odrą Opole. W bytomskim zespole strzeliłem też swojego pierwszego seniorskiego gola. Zacząłem wprawdzie od "samobója" w meczu z Ruchem Zdzieszowice, ale później trzy razy trafiałem już do bramki rywali. Pierwszy raz w wygranym 2:1 wyjazdowym meczu z BKS Stal Bielsko-Biała na stadionie, na którym teraz gram jako zawodnik Podbeskidzia. Ale najbardziej pamiętam trzecie trafienie, bo w wyjazdowym spotkaniu z Grunwaldem Ruda Śląska, gdzie wygraliśmy 2:0, po rzucie rożnym okazałem się sprytniejszy od brata. Dawid miał mnie pilnować, ale wygrałem walkę o pozycję w polu bramkowym i otworzyłem wynik.

- Dlaczego odszedł pan z Polonii Bytom?

- Polonii zawdzięczam bardzo dużo, bo trener Jacek Trzeciak zaufał mi i sporo mnie nauczył, a moim przewodnikiem na drodze do seniorskiej piłki był tam Jacek Broniewicz, stoper z doświadczeniem z ekstraklasy. Jednak klub miał problemy finansowe, a w dodatku pożegnał się z trenerem więc po rundzie jesiennej w 2015 roku rozwiązałem kontrakt z winy klubu i skorzystałem z oferty Olimpii Grudziądz.

- Dlaczego wybrał pan klub z drugiego końca Polski?

- Do wyboru miałem Zawiszę Bydgoszcz, ale zaryzykowałem. Przeszedłem do drużyny, która zajmowała ostatnie miejsce w I lidze, z dorobkiem 14 punktów. Wiosną zdobyliśmy ich dwa razy więcej i w tabeli drugiej rundy zajęliśmy drugie miejsce. Cieszyłem się więc z utrzymania i z tego, że u trenera Jacka Paszulewicza rozegrałem pełnych 14 spotkań. Ważne było też to, że się usamodzielniłem. Nauczyłem się żyć daleko od domu. Rodzice odwiedzili mnie tylko raz w ciągu całego roku, jaki spędziłem w Grudziądzu. Po nim wydawało mi się więc, że jestem już gotowy do próby ataku na ekstraklasę i dlatego na początku tego roku postanowiłem przeprowadzić się do Podbeskidzia i podpisałem kontrakt do czerwca 2019 roku.

- Jak wspomina pan początki pobytu w Bielsku-Białej?

- Dołączyłem do zespołu, który leciał na zgrupowanie do Turcji i... odbiłem się od ściany. Do tego momentu byłem zawsze podstawowym zawodnikiem, a tu wylądowałem na ławce rezerwowych. Tylko raz, gdy Jozef Piaczek wypadł z gry, wskoczyłem do składu na zremisowany 1:1 mecz z Chojniczanką. Dopiero na koniec sezonu, gdy już nie miał kto grać, znowu wróciłem na I-ligowe boiska i wystąpiłem w dwóch ostatnich meczach.

- Żałował pan wtedy, że przeprowadził się pod Klimczok?

- Zaciskałem zęby, grałem w IV-ligowych rezerwach i pracowałem nad swoimi mankamentami, czyli szczególnie nad prawą nogą. Zadbałem też o "górę". Zacząłem współpracować z dietetykiem. Nie zmarnowałem czasu czekając na moment, w którym znowu dostanę swoją szansę. Przed sezonem zaproponowałem jednak działaczom Podbeskidzia, że mogę iść na wypożyczenie, ale się nie zgodzili. Zostałem więc i pracowałem dalej godząc się z decyzją trenerów, którzy uważali, że inni kandydaci na moją pozycję są lepsi.

- Czy trener Adam Nocoń od razu na pana postawił?

- Przejął zespół po trzech porażkach i po dwóch treningach wystawił "stary" skład, który przegrał w Chojnicach 0:4. Po tym meczu postawił już na mnie, a ja w każdym meczu staram się odwdzięczyć. Tak się złożyło, że mój debiut u nowego trenera wypadł na mecz z Ruchem. Moim Ruchem, bo nie ukrywam, że kibicuję temu klubowi. Gdy widziałem, że w taktycznych treningach przed meczem trener ustawia mnie do gry byłem bardzo szczęśliwy i podekscytowany. Wygraliśmy 1:0 i to był ten moment przełomowy. Od tego meczu wskoczyłem do składu i gram w drużynie, która ma mocną kadrę i może bić się o awans.

- Gra w ekstraklasie jest pana piłkarskim celem?

- Tak, a moim marzeniem jest, żeby zagrać w ekstraklasie z numerem 33. Z tym numerem mój brat stał przy linii bocznej gotowy do zmiany na Stadionie Śląskim gdzie w listopadzie 2008 roku Ruch podejmował Wisłę Kraków. Od ekstraklasy dzieliły go centymetry, ale nie wszedł na boisko, bo sędzia... zakończył mecz. A później już nie miał takiej okazji. Chciałbym więc ten mój debiut w ekstraklasie zadedykować jemu, bo on był moim pierwszym wzorem. Dopiero po nim moimi idolami byli Fabio Cannavaro z czasów gry w Juventusie i Gerard Pique, z mojej ulubionej Barcelony.

- Kto jest Pana najwierniejszym kibicem?

- Mam swój rodzinny fanklub. Na moje mecze do Bielska-Białej przyjeżdżają tata, mam, dziadek i siostra ze swoim chłopakiem. Mam nadzieję, że będą mi towarzyszyć także w ekstraklasie. Oni mnie wspierali gdy po zgrupowaniu kadry U16 przyjechałem do domu z informacją, że jestem za mały na grę na stoperze i że już nie urosnę. Faktycznie w gimnazjum miałem 170 centymetrów wzrostu, ale w liceum zacząłem... patrzeć na kolegów z góry i dzisiaj mam 189 centymetrów. Dzięki temu gra głową należy do moich atutów, ale do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze wykorzystania tego pod bramką rywala. Często o tym rozmawiamy z tatą. Kiedy był kierownikiem drużyny juniorów Ruchu to zawsze miał sporo krytycznych uwag, ale teraz analizujemy już moją grę na spokojnie i razem cieszymy się, że moja piłkarska przygoda tak się rozwija.