Można nawet powiedzieć, że podopieczni Krzysztofa Błońskiego i Roberta Siudy przystąpili do spotkania z rówieśnikami z Małopolskiego Związku Piłki Nożnej z "nożem na gardle". Mieli świadomość, że rywale dzień wcześniej wygrali swój mecz z Łódzkim Związkiem Piłki Nożnej 1:0, a to oznaczało, że druga porażka oznacza koniec marzeń o miejscu na podium. Nasz zespół wytrzymał jednak presję i wygrywając 3:0 wrócił do gry.
Nie znaczy to jednak, że zwycięstwo na boisku RKS Grodziec przyszło "lekko, łatwo i przyjemnie". Wręcz przeciwnie. O tym ile sił kosztowało najlepiej świadczą... skurcze łapiące zawodników w ostatnich sekundach gry. Ale najważniejsze, że warto było cierpieć.
Pierwszego gola strzelił w 28 minucie Jakub Bieroński, który po dośrodkowaniu Łukasza Gajdy, wykonującego rzut rożny, wyskoczył dynamicznie i główkując z 5 metra nie dał szans bramkarzowi na skuteczną interwencję. 6 minut później szarżujący Bartosz Baranowicz został sfaulowany przed polem karnym, a sędzia sięgnął do kieszeni i ukarał drugą już w tym meczu żółtą kartką zawodnika z Małopolski, odsyłając go do szatni. Do kary indywidualnej doszła jeszcze także kara zespołowa, bo Baranowicz po profesorsku wykonał rzut wolny i uderzeniem z 20 metra w 35 ustalił wynik pierwszej połowy.
Po przerwie, dość szybko siły liczebne się wyrównały, bo arbiter uznał, że wejście Baranowicza było zbyt ostre i w 48 minucie ukarał go drugą w tym meczu żółtą kartką. Wyrównała się także gra i obydwie drużyny dochodziły do sytuacji bramkowych.
Najbardziej emocjonujący był okres po godzinie gry. Najpierw bliski podwyższenia rezultat był Gajda, ale w 61 minucie uderzając z wolnego trafił piłką w poprzeczkę. Natychmiastowa odpowiedź rywali mogła się skończyć kontaktowym golem, ale Maksymilian Ćwik wygrał pojedynek oko w oko w polu bramkowym, a w następnej akcji Mateusz Magdziarz wdarł się w pole karne rywali i oddał groźny strzał obroniony przez bramkarza Małopolskiego Związku Piłki Nożnej.
Gol padł jednak dopiero w ostatniej akcji spotkania. Tomasz Wójtowicz zdecydował się bowiem na solową akcję, którą zakończył celnym strzałem i postawił pieczęć na zwycięstwie. Po tym golu sędzia od razu zakończył mecz, a prezes Śląskiego Związku Piłki Nożnej Henryk Kula pogratulował zawodnikom zaangażowania i wyniku.
- W porównaniu z pierwszym meczem w naszym składzie nastąpiły przetasowania w wyjściowej jedenastce - mówi Krzysztof Błoński. - Nie oznacza to, że po inauguracji mieliśmy do kogoś pretensje, bo każdy dał tyle ile mógł. Ale chcieliśmy zagrać inaczej. Zmieniliśmy zadania zawodnikom na boisku i musieliśmy wybrać najlepszych wykonawców do realizacji tych właśnie zadań. Myślę, że ci zawodnicy, którzy wyszli w podstawowej jedenastce dali odpowiednią jakość, bo schodziliśmy na przerwę prowadząc 2:0. W przerwie też dokonaliśmy trzech zmian, bo zawodnicy odczuwają trudy całego sezonu, a w dodatku formuła finałowych rozgrywek Mistrzostw Polski Kadr Wojewódzkich narzuca grę dzień po dniu. Musieliśmy więc reagować na bieżąco, ale najważniejsze jest to, że wszyscy i ci grający od początku, i ci wchodzący na zmianę dawali z siebie wszystko. To był zespół, który zostawił na boisku masę zdrowia. Każda bramka była istotna, bo chcieliśmy ten mecz wygrać. Nie spodziewaliśmy się, że gra tak się poukłada pod względem czerwonych kartek, najpierw dla rywali, a następnie dla nas. Takiego scenariusza nie braliśmy pod uwagę. Pogoda też dołożyła swoje, bo upał nie oszczędzał nikogo. Chłopcy są więc na pewno bardzo zmęczeni, ale dograliśmy ten mecz do końca szczęśliwi i mając teraz do dyspozycji jeden dzień przerwy w grze zregenerujemy się i w piątek będziemy walczyć o prawo gry o medale. Po przegranej inauguracji zanotowaliśmy zwycięstwo w drugim spotkaniu i to wysokie zwycięstwo więc drużyna dostała "kopa" na ostatni mecz grupowy w piątek z Łódzkim Związkiem Piłki Nożnej. A nam zostaje myślenie jak wypełnić lukę po Baranowiczu, bo dwie żółte kartki oznaczają, ze musi pauzować w najbliższym meczu.
Zdjęcia z meczu można oglądać TUTAJ.