Śląski ZPN

Wiceprezes Podokręgu Rybnik Leszek Brzoza realizuje swoją piłkarską pasję

2/01/2019 11:59

Pochodzący z Gołkowic Leszek Brzoza swoją piłkarską przygodę rozpoczął jako 7-latek.


- Ponieważ w mojej rodzinnej miejscowości nie było drużyny, która mogłaby startować w rozgrywkach dla tak młodych roczników to na początku uczestniczyłem tylko w treningach KS 27 Gołkowice - mówi Leszek Brzoza, urodzony 9 października 1970 roku. - Gdy pojawiła się wreszcie możliwość występów na boiskach zobaczyli mnie działacze Odry Wodzisław i w 1984 roku zmieniłem barwy. Zacząłem też chodzić do wodzisławskiej szkoły sportowej, ale przyjemność trwała krótko, bo przyszły kontuzje. Przez urazy łąkotki i pachwin szybko musiałem zakończyć przygodę z piłką wyczynową, bo okazało się, że te obciążenia są dla mnie za duże. Próbowałem jeszcze zejść na trochę niższy pułap treningowy i przymierzałem się do gry w juniorach Naprzodu Rydułtowy, ale wtedy mama zaprotestowała, bo po nauce w wodzisławskiej szkole górniczej, w której były klasy sportowe oraz treningach w Rydułtowach wracałem do domu po 23.00. Gołkowice od Rydułtów są dość daleko, a w tamtych czasach samochodów w naszej wielodzietnej rodzinie nie mieliśmy więc musiałem skupić się na tym co mam najbliżej domu. W ten sposób znowu zostałem zawodnikiem gołkowickiej drużyny, w której choć miałem skończone 16 lat, od razu trafiłem do zespołu seniorów i grałem w pierwszym zespole.

- Jak długo był pan piłkarzem?

- Niestety krótko. Wszystko dobrze się układało, aż do kwietnia 1990 roku, bo wtedy miałem bardzo ciężki wypadek na kopalni, na którą poszedłem pracować po ukończeniu szkoły. Przez 9 miesięcy leżałem w szpitalu i wydawało się, że to już koniec mojej przygody z piłką, bo przeszedłem kilka operacji nóg, ale byłem uparty i trzy lata po wypadku spróbowałem wrócić na boisko. Na początku nie było łatwo, bo musiałem walczyć nie tylko z bólem, ale także ze... śmiechem i drwinami niektórych gołkowiczan. Byli też jednak tacy, którzy mnie podziwiali i dodawali sił. Widząc, że w zespole z Gołkowic sobie nie poradzę spróbowałem w sąsiedniej miejscowości Skrbeńsko, gdzie drużyna nowo założonego klubu grała w klasie C. Mimo, że niektórzy pokrzykiwali na mój widok "kuternoga", bo biegając kuśtykałem, w wyjazdowym debiucie z Orłem Moszczenica strzeliłem trzy gole. Wygraliśmy 5:2 i uznałem, że mogę próbować dalej. Szybko jednak zrozumiałem, że więcej pożytku będzie ze mnie gdy zajmę się działalnością.

- Czy to znaczy, że z piłkarza przekwalifikował się pan na działacza?

- Jeszcze kiedy grałem pociągało mnie szkolenie młodzieży, a ponieważ w gminie Godów powstawała Liga Szkolna, skupiająca drużyny z podstawówek, skorzystałem z propozycji prowadzenia i opiekowania się tymi rozgrywkami. Jako uczeń gołkowickiej szkoły zapisałem się w jej kronikach jako najlepszy sportowiec, bo dobre wyniki miałem nie tylko w piłce, ale także w lekkiej atletyce. Ponadto ojciec przez wiele lata był w gołkowickim klubie działaczem piłkarskim i udzielał się także w Podokręgu Rybnik więc kontynuowałem rodzinne tradycje. Jako trener zespołu z gołkowickiej podstawówki dwa razy cieszyłem się z mistrzostwa w Lidze Szkolnej. Mogę powiedzieć, że to była taka przygrywka, bo w 1997 roku poszedłem na zebranie sprawozdawczo-wyborcze gołkowickiego klubu i tam zaproponowano mi, żebym został kierownikiem drużyny. Rok później na wyborach zarządu zostałem wiceprezesem, a od 2000 roku, z dwuletnią przerwą, do 2016 roku pełniłem funkcję prezesa. Jednocześnie działałem też w Podokręgu Rybnik, bo po śmierci ojca, na pogrzebie podeszli do mnie działacze podokręgu z ówczesnym prezesem Franciszkiem Wraną na czele i zaproponowali kontynuowanie działalności ojca. Nie od razu się zgodziłem, ale po dwóch latach, zacząłem działać w podokręgu w Wydziale Gier. W 2008 roku wszedłem natomiast do zarządu, w którego prezydium jestem od 2012 roku, a obecnie pełnię funkcję wiceprezesa i jednocześnie jestem członkiem zarządu Śląskiego Związku Piłki Nożnej.

- Z czego jako działacz piłkarski jest pan najbardziej zadowolony?

- Gdy zaczynałem działalność w Gołkowicach mieliśmy jedno boisko, które nie bez powodu nazywano łąką. Nie było ogrodzenia, a rolę trybun pełniły drewniane ławki. Kończąc prezesowanie mogłem być dumny, że zostawiam gotowy projekt stadionu, czyli naszego nowego pięknego obiektu z oświetleniem i trybunami. Dzięki mojej inicjatywie powstało też drugie boisko. Jest więc gdzie trenować i gdzie grać. Jako prezes KS 27 Gołkowice mogłem się też szczycić tym, że w naszej niewielkiej przecież miejscowości było aż siedem zespołów biorących udział w rozgrywkach. Naszą wizytówką był pierwszy zespół seniorów, który należał do czołówki klasy okręgowej, a w rundzie jesiennej w 2013 roku, zdobyliśmy mistrzostwo półmetka przez 14 kolejek zachowując miano niepokonanych. Dopiero w 15 kolejce przegrywając 1:3 w Czyżowicach z tamtejszym Naprzodem musieliśmy przełknąć gorycz porażki. Oprócz tego mieliśmy rezerwy, które wtedy awansowały z klasy C do B, a trampkarze grali w III lidze. Do tego dochodzili młodzicy, orlicy i dwie grupy naborowe, w tym grupa dziewcząt, którą udało się nam zawiązać. Jej sukcesem był występ w wojewódzkim finale ogólnopolskiego turnieju na Orlikach o Puchar Premiera Donalda Tuska, zakończony zdobyciem trzeciego miejsca.

- Jak pan na to wszystko znajdował czas?

- Jestem emerytem, ale na brak zajęć nie narzekam. Pracuję jako kierowca w firmie zajmującej się produkcją namiotów oraz reklam i w tak zwanym "wolnym czasie" działam w piłkarskim środowisku. Syn poszedł moim śladem choć nie jako piłkarz. Był bramkarzem i próbował grać w młodości, ale szkoły, a później praca nie pozwalały mu się rozwijać sportowo. Szybko połknął jednak społecznikowskiego bakcyla i już w wieku 10 lat udzielał się w roli pomocnika gospodarza, kosząc nasze boisko jako kierowca traktorka-kosiarki. Teraz Szymon działa w Wydziale Gier Podokręgu Rybnik. Żona najpierw była bardzo przeciwna mojej działalności, a raczej nieobecności w domu. Sobotnio-niedzielne zajęcia w klubie powodowały też, że nie mogliśmy ani wybrać się razem na weekendowy odpoczynek, ani nie mogłem dorobić sobie biorąc lepiej płatny dyżur. W końcu jednak i Bernatka wciągnięta została w klubową machinę. Została kierownikiem orlików i zajmując się sprawami organizacyjnymi tej najmłodszej drużyny bardzo mi pomagała. Córka też się wpisała w obraz tej sportowej rodziny. Justyna grała w III-ligowej Granicy Ruptawa, ale teraz jest studentką Uniwersytetu Śląskiego i logopedia na razie nie kojarzy się ze sportem.

- Jakie ma pan sportowe i życiowe plany na 2019 rok?

- Syn chce założyć rodzinę, postawić dom i to jest priorytet. Córka myśli o dalszym kształceniu więc sprawy rodzinne wychodzą na pierwszy plan. Ale działalność sportowa też jest istotna i szczególnie zależy mi na tym, żeby dzięki coraz bardziej znanemu już naszemu "Miasteczku piłkarskiemu" wyszukiwać talenty, zwłaszcza w tych najmniejszych, wiejskich środowiskach. To jest takie moje "trzecie dziecko", w którego rozkładanie i składanie oraz opiekę nad tym przedsięwzięciem, wkładam także sporo serca.