- Zacząłem grać mając cztery lata, a pierwszy kontakt z piłką miałem już w dziecięcym łóżeczku – mówi Nikolas Wróblewski. - Tata rzucał mi piłeczkę, a ja kopałem lewą nogą i tak zostało. Tata grał rekreacyjnie w drużynie KTK Tychy, której jako dwuletnie dziecko byłem maskotką. Na zdjęciach z tamtego czasu jestem razem z drużyną w koszulce klubowej, zrobionej specjalnie dla mnie, a w domu „trenowałem” łamiąc drewniane osłony na kaloryfery. Oficjalne treningi zacząłem na boisku bocznym Szkoły Podstawowej numer 17 w Tychach. Tam swoje zajęcia miał bowiem wtedy Chrzciciel, którego trenerem był Krzysztof Berger, a prezesem Marcin Kuśmierz. Ponieważ byłem jedynym przedszkolakiem to trenowałem z 6-7-latkami, a następnie z trenerem Bergerem przeszedłem do stworzonego przez niego Gromu Tychy i dalej trenowałem z rocznikiem 1997, czyli z chłopcami starszymi ode mnie o 2 lata. Nie byłem jednak najmłodszy w tym zespole, bo był też w nim młodszy ode mnie o rok Jakub Kiwior, z którym razem w 2008 roku wygraliśmy ogólnopolski finał rozgrywek Deichmana we Wrocławiu w kategorii U9, a ja zostałem królem strzelców.
Z dziecięcej piłki do gry w juniorach Nikolas Wróblewski także przeszedł w przyspieszonym tempie. Przez Chrzciciela trafił bowiem do APN GKS-u Tychy, a następnie został zawodnikiem GKS-u Tychy.
- Miałem wtedy 17 lat, ale szybko przeszedłem do drużyny U19, a po okresie przygotowawczym zimą 2017 roku na stałe zostałem włączony do pierwszej drużyny i zostałem seniorem – dodaje Nikolas Wróblewski. - Byłem wpisywany do meczowej kadry I-ligowego zespołu, a gdy w nim nie zagrałem to grałem w IV-ligowych rezerwach u trenera Tomasza Wolaka. Trener Ryszard Tarasiewicz szybko dał mi jednak okazję do debiutu na zapleczu, bo miesiąc i kilka dni po 18. urodzinach zagrałem w meczu z Chrobrym Głogów. Wszedłem na boisko na ostatnie pół godziny już przy stanie 0:2 i takim wynikiem ten mecz się zakończył. Stres był ogromny i samo wejście pamiętam jak przez mgłę, ale mimo tej porażki ten pierwszy mecz na pewno był dla mnie jednym z najważniejszych momentów w moim życiu. Tym bardziej, że z tego co mi mówiono wynikało, że wypadłem całkiem dobrze i zaprezentowałem to co potrafiłem. A drugi niezapomniany moment dotyczy spotkania z wiosny 2018 roku z Ruchem Chorzów. Wygraliśmy 2:0, ale nie tyle sam mecz co jego otoczka, oprawa i wydarzenia na trybunach, na których było ponad 8 tysięcy kibiców, były niesamowite. Około 70. minuty, przy wyniku 1:0, sędzia przerwał na kilka minut mecz i kazał nam zejść z murawy, bo na widowni było zbyt gorąco. Powiem jednak szczerze, że tego nawet nie zauważyłem, bo tak byłem pochłonięty grą i dopiero z tunelu zobaczyłem co się dzieje.
Dobrze zapowiadająca się kariera młodego tyszanina wyhamowała z powodu kontuzji.
- Po przejściu do seniorów pech chodził za mną dość długo, bo dopiero w Polonii, w minionej rundzie jesiennej, pierwszy raz zagrałem całą rundę – wyjaśnia Nikolas Wróblewski. - Rozbitego łuku brwiowego nie liczę, bo został zszyty, ale to nie przeszkodziło żebym wystąpił w następnym meczu. Natomiast przez poprzednie 5 lat w każdej rundzie wypadałem z gry na więcej niż połowę spotkań. Złamany obojczyk, złamana ręka, złamana noga oraz pandemia hamowały mój rozwój. Najbardziej żałuję tego, że w momencie, w którym Dawid Błanik przeszedł do Pogoni Szczecin, a ja wszedłem na jego miejsce jako młodzieżowiec i fajnie mi się grało, czego potwierdzeniem było powołanie od trenera Jacka Magiery na konsultacje w reprezentacji U20, nie wiadomo skąd wziął się uraz kolana. To było właśnie gdy wróciłem ze zgrupowania kadry młodzieżowej. Poszedłem na mecz rezerw i na drugi dzień rano obudziłem się z opuchniętym kolanem. Ani nic mnie wcześniej nie bolało, ani nie zostałem sfaulowany. Ściągnięto mi prawie 100 mililitrów płynu z kolana, ale nie potrafiono postawić diagnozy. Najpierw przez dwa tygodnie co dwa dni jeździłem na ściąganie płynu, który ciągle się pojawiał, a następne pół roku jeździłem na konsultacje, dwa razy leżałem po ponad tydzień w szpitalu i dopiero w Łodzi znalazłem doktora Marcina Domżalskiego. On stwierdził, że to przez przesunięcie łąkotki. Wystarczyło więc wykonać niewielki zabieg zaszycia, podciągnięcia i przeszlifowania, żebym po trzech miesiącach był gotowy do gry, ale wtedy akurat runda się już kończyła i w sumie cały rok 2019 miałem stracony. Następny też okazał się pechowy, bo gdy zostałem wypożyczony do III-ligowej Kotwicy Kołobrzeg, to po pierwszej kolejce zaczęła się pandemia. Przez miesiąc siedziałem więc sam w mieszkaniu, bo nie można było nawet wychodzić, a po powrocie do Tychów czekałem na wiadomość co będzie dalej i okazało się, że tylko rozgrywki od II ligi wzwyż zostaną dokończone, a reszta została zamknięta. Do mojej przerwy dołączyłem więc kolejne pół roku, po którym poszedłem do Rekordu Bielsko-Biała. Początek był niezły, ale nie do końca zatrybiło. Z dorobkiem 2 goli w 20 meczach zamknąłem więc bielski rozdział i przeniosłem się do LKS-u Goczałkowice, w którym kontuzje znowu zabrały mi pół roku. W październikowym meczu z Zagłębiem II Lubin rywal spadł mi na rękę, którą trzeba było unieruchomić. Wróciłem do gry na okres przygotowawczy i w drugim sparingu, nota bene z GKS-em Tychy w starciu z kolegą Szymonem Bielusiakiem „poszła” kość strzałkowa.
Wprawdzie na finiszu rundy wiosennej poprzedniego sezonu Nikolas Wróblewski był już w pełni sił, ale nie został w LKS-ie Goczałkowice tylko skorzystał z oferty Piotra Mrozka.
- Cały czas mieliśmy kontakt z trenerem Mrozkiem, którego poznałem przychodząc do juniorów GKS-u Tychy, bo był dyrektorem Akademii, a także moim trenerem – dodaje Nikolas Wróblewski. - Szukałem miejsca, w którym będę potrzebny, będę się dobrze czuł w drużynie, miał swoje miejsce na boisku i zaufanie szkoleniowca, bo to dało mi wewnętrzny spokój. To wszystko znalazłem w Polonii i efektem jest te 11 bramek. Już w pierwszym meczu z Decorem Bełk zagrało mi się tak dobrze, że poczułem się jak za najlepszych lat. To był ten „stary ja”. To co przychodziło mi do głowy udawało się zrobić na boisku. Nawet nie musiałem myśleć tylko „samo się robiło” - na typowym flow i automatyzmie. Wygraliśmy 2:0 i zaczęliśmy znakomitą rundę, w której moim najlepszym spotkaniem było starcie z Unią Turza Śląska, która była wiceliderem. Strzeliłem w nim swojego pierwszego seniorskiego hat-tricka i wygraliśmy 4:2.
Nic więc dziwnego, że najlepszy strzelec lidera z optymizmem patrzy w przyszłość czekając na rundę wiosenną.
- Nie zastanawiam się na jakiej pozycji zagram – mówi Nikolas Wróblewski. - Moim walorem jest szybkość, a trenerzy mają różne pomysły na to jak ją wykorzystać. W LKS-ie Goczałkowice Łukasz Piszczek widział mnie w roli „lewego wahadła” i dzięki jego podpowiedziom nauczyłem się z gry w obronie oraz poprawiłem ustawienie się na boisku. W Polonii natomiast byłem i prawoskrzydłowym, i dziesiątką, i dziewiątką, bo potrafię zastawić piłkę, przytrzymać ją i wyjść na pozycję. Chciałbym zagrać jeszcze lepiej niż jesienią i udowodnić sobie, że stać mnie jeszcze na powrót na poziom centralny i znowu tam grać. A moim nierealnym marzeniem jest zagrać w jednej z topowych lig na świecie. W sercu mam dalej dziecięce pragnienia i jako kibic, który od 4. roku życia trzyma kciuki za Barcelonę, nieraz wyobrażałem sobie siebie w granatowo-bordowych barwach. Moim ulubionym piłkarzem był Ronaldinho, którego jako dziecko uwielbiałem oglądać, a później zachwycałem się grą Messiego i Neymara. Sposób w jaki poruszają się po boisku jest magiczny.
Nie znaczy to jednak, że Nikolas Wróblewski buja w obłokach. Mimo „dziecięcych pragnień” ma także konkretny sposób na życie poza boiskiem.
- Otworzyłem sklep z karmą dla psów i kotów – wyjaśnia Nikolas Wróblewski. - To jest karma, można powiedzieć, premium, czyli taka sprowadzana z Włoch czy ze Szwajcarii. W kwietniu zeszłego roku, taty znajomy, posiadający hurtownię, zaproponował mi współpracę, bo dowiedział się, że dorabiam sobie w handlu sprzedając towar w internecie. Dalej więc sprzedaję na allegro, ale mam też od września sklep stacjonarny, w którym „zatrudniam” rodziców i prowadzą go gdy ja jestem na treningu czy na meczu. Mogę im w pełni zaufać (śmiech), bo tata niemal całe życie pracuje w handlu. Mam też czas, który mogę spędzać z moją dziewczyną Natalią. Jak może to chodzi na moje mecze, ale ostatnio ma z tym problemy, bo zaczęła studia lekarskie i musi się uczyć, ale mam nadzieję, że swojej wiedzy nie będzie musiała testować na mnie. Wierzę, że ten okres problemów zdrowotnych już minął i piłka będzie mi się znowu kojarzyła tylko i wyłącznie z miłymi chwilami.