Założone w 1904 roku „Towarzystwo Miłośników Sportu w Studziennej” (oryginalna nazwa: „Turn und Spielverein Ratibor Studzienna”) na czas wojen światowych zawieszało wprawdzie swoją aktywność, ale od 1945 roku reaktywowany jako LZS Studzienna klub z dzielnicy Raciborza działa już nieustannie. Jeszcze tylko w 1980 roku nastąpiła kosmetyka nazwy na LKS Studzienna, ale entuzjazm i miłość do sportu są ciągle takie same.
- Jak długo trwały przygotowania do obchodów 120-lecia klubu?
- Pierwsze zebranie, na którym przymierzyliśmy się do tego jubileuszu miało miejsce dwa lata temu – mówi Prezes LKS Studzienna Dariusz Lipicki. - A taka konkretna praca nad przygotowaniem tego 3-dniowego święta klubu i naszej dzielnicy trwała rok. Nie było łatwo, bo sami sobie wysoko zawiesiliśmy poprzeczkę, ale mogę z satysfakcją powiedzieć, dziękując całemu zarządowi i wszystkim, którzy nam pomogli, że ta wyjątkowa rocznica została godnie uczczona. Były: zabawy taneczne, turnieje piłkarskie skrzatów, orlików, młodzików, oldbojów, animacje dla dzieci oraz występy z koncertem gwiazdy festynu, czyli zespołu Baciary na czele. Mieliśmy także uroczystą mszę świętą, po której z orkiestrą i sztandarami przemaszerowaliśmy z kościoła na stadion, gdzie w hali sportowej imienia Franciszka Stokłosy była część oficjalna z wręczeniem odznaczeń i wyróżnień Polskiego i Śląskiego Związku Piłki Nożnej oraz Ludowych Zespołów Sportowych. Mogę z dumą podkreślić, że wszyscy stanęliśmy na wysokości zadania, choć na przykład z soboty na niedzielę zdrzemnąłem się na dwie i pół godzinki. Tak samo żona i wszyscy koledzy z zarządu.
- Czym dla pana jest LKS Studzienna?
- To jest mój jedyny klub i drugi dom. W klubie jestem już 35 lat. Jak się przeprowadziłem spod Kalisza do Raciborza w 1989 roku od razu wszedłem do LKS Studzienna jako junior, a po pół roku już grałem w zespole seniorów w terenówce – jak to się wtedy nazywało. Grałem na lewej obronie. Zawodnikiem, z przerwą na czas dwuletniej służby wojskowej, byłem do 2000 roku, bo wtedy urodziło się nam drugie dziecko i żona powiedziała „koniec grania”. Musiałem więc zawiesić buty na kołku, ale chodziłem na mecze jako kibic, a od 2007 roku zacząłem działać. Najpierw byłem w komisji rewizyjnej, w 2011 roku zostałem wiceprezesem i od 2015 roku jestem prezesem. Najważniejsze jednak, że żonę też wciągnąłem, bo teraz jest razem ze mną. Dla Marzeny LKS Studzienna też stał się drugim domem. W nim wychował się też nasz syn, bo Norbert grał tu w piłkę, a po kontuzji, która przerwała jego występy na boisku, został trenerem i obecnie prowadzi młodzików oraz pomaga w prowadzeniu imprez, bo jest DJ-em. On ma 28 lat, a 4-lata młodsza od niego córka studiuje we Wrocławiu, ale też żyje sprawami klubowymi i przy obchodach jubileuszu 120-lecia również miała pełne ręce roboty.
- Który z dni spędzonych w LKS-ie Studzienna najbardziej zapadł w pana pamięci?
- Był taki mecz z Samborowicami, w którym dostałem jedyną w swoim życiu czerwona kartkę, bo robiąc wślizg na fajnej zroszonej deszczem murawie nie trafiłem w piłkę. Ten moment pamiętam do teraz, ale nie żyję wspomnieniami. Patrzę w przyszłość, bo przed nami – tak jak nam życzył nasz proboszcz na kazaniu – kolejne 120 lat. Tak daleko jednak nie wybiegam myślami w przyszłość tylko mam nadzieję, że w tych najbliższych latach wszyscy będziemy zdrowi, a gdy zdrowie będzie dopisywało to będziemy działać. Mamy klub dzielnicowy, czyli ludzi ze Studziennej i Sudoła. Są też chłopcy z centrum Raciborza. Można powiedzieć „sami swoi” i to jest dla nas najważniejsze. A wyniki nie są na pierwszym planie. Nie mamy sponsorów, stawiających jakieś wysokie wymagania więc jesteśmy typowymi amatorami. Wychodzimy z założenia, że mecze mają dawać radość i oby kończyły się bez kontuzji. Taki jest nasz cel. Gramy w klasie A. Jesteśmy wysoko w tabeli, ale nie ma „parcia” na awans. Jeżeli uda się wejść do okręgówki to będziemy w niej grać, ale niczego nie musimy. Cieszę się, że mamy w klubie cztery drużyny młodzieżowe i dwie seniorskie. W sumie około stu zawodników jest więc zarejestrowanych w klubie i wszyscy się z nim utożsamiają. Tak samo jest z członkami zarządu. Mogę powiedzieć, że moją prawą ręką jest Stefan Niedbała, ale wszyscy, cała dziewiątka, obojętnie kiedy bym nie zadzwonił służą pomocą. Naprawdę stanowimy kolektyw i to jest nasz największy sukces.